czwartek, 28 marca 2013

Rozdział XXVI

XXVI
  Vennis
  Przez całą drogę do domu Isaaca wiele myśli tłukło mi się o głowę, nie dając spokoju. Cały czas przed oczami miałam zapłakaną twarz mamy, gdy powiedziała mi, że mój tata ją zostawił. Pierwszy raz w życiu widziałam ją wtedy taką nieszczęśliwą. Pamiętałam jej słowa, gdy tuliła mnie do siebie, próbując się uspokoić:,, Może i mnie kochał, ale swoją postawą udowodnił tylko, że się co do niego myliłam. Zostawił nas obydwie, nie kocha własnej córki, a sam naciskał, abyśmy wyjechali i założyli rodzinę. I mamy rodzinę, ale on ją zniszczył. Mam nadzieję, moja Venisso, że ty nie popełnisz tego samego błędu co ja i nie zakochasz się w kimś takim jak Isaac.'' Pamiętałam, jak obiecałam sobie wtedy, że poświęcę życie polowaniu, a nie miłości. I tak zrobiłam i nie żałowałam swojego wyboru, choć czasem doskwierała mi samotność. Przeszłość jednak nauczyła mnie, że miłość często zamiast uszczęśliwiać- rani. Jace miał rację, gdy mówił, że kochać to znaczy niszczyć. W każdym razie, ja już dawno zostałam przez nią zniszczona. Gdyby nie moi przyjaciele, byłabym nikim. 
- Gotowa, Vennis?- spytał Janel, gdy okazało się, że jesteśmy na miejscu.
  Wygładziłam pośpiesznie sukienkę, którą kazała włożyć mi Endless i spojrzałam na apartamentowiec ojca, który robił wrażenie. Donatelle pewnie mu to wszystko zaoferowała. Facet pewnie nawet nie wie czym jest cierpienie. W przeciwieństwie do mnie.
- Vennis?- spytał Janel, zaniepokojony moim milczeniem.
- Spokojnie, Jan. Nie zamierzam zemdleć. Przyjedź po mnie za godzinę, dobrze?- otworzyłam drzwiczki. Miałam właśnie wysiąść, gdy do głowy wpadła mi pewna myśl- Mogę cię o coś poprosić?
- Tak?- spojrzał się na mnie nieco podejrzliwie.
- Jedź do rezydencji rodziny Monroe i tam czekaj, aż minie czas. Sky i Endless pewnie są samotne. Simon poszedł na zwiady i zabrał ze sobą Vixen, a Magnus pewnie jest u siebie i wertuje księgę, a wiesz, przyda im się towarzystwo jakiegoś miłego chłopca...
- Przestań. Wiem, że chcesz mnie wyswatać z tym słodkim rudzielcem. Doceniam to, ale sam potrafię zadbać o swoje życie miłosne.- wyszczerzył zęby w diabolicznym uśmiechu. 
  Słodkim rudzielcem? Sky nie była pod żadnym względem słodką dziewczynką... na pewno nie taką, co cały czas plotkuje z koleżankami i chodzi do kosmetyczki. Ta dziewczyna nie wie na jakie ciacho natrafiła. W dodatku diaboliczne ciacho. Janel, co jak co, ale potrafił się zrobić niegrzeczny.
- To do zobaczenia. I nie naciskaj na Sky. Ta dziewczyna raczej nie lubi, gdy ktoś wywiera na nią presję- poradziłam i wyszłam szybko z samochodu.
  Janel po chwili odjechał i zostałam sama. Przez chwilę patrzyłam na dom, starając się wyobrazić mnie i rodziców, jako jedną wielką rodzinę, jednak obraz nie chciał uformować się w mojej głowie. Może dlatego, bo wychowywałam się w rozbitej rodzinie? Pewnie tak. W dodatku nie pamiętałam taty. Widziałam go tylko na zdjęciach w gabinecie Hodge'a. Powoli zaczynałam żałować, że w ogóle zgodziłam się na to spotkanie. Moi przyjaciele mieli jednak rację, nie mogłam przejść obok tej sytuacji obojętnie. Musiałam się z nim spotkać.
  Ledwo udało mi się wejść na werandę i zapukać do drzwi. Nogi miałam jak z waty, a moja gadanina gdzieś się ulotniła. Miałam wielką ochotę zwiać albo wykrzyknąć coś w stylu ,, Dlaczego mnie zostawiłeś?!'' i odejść, nie oglądając się za siebie. Zaczęłam głęboko oddychać, aby się uspokoić. Serce przyspieszyło, gdy usłyszałam coraz bliższe kroki, aż wreszcie otworzono mi drzwi i stanęłam oko w oko z Isaac'em Price'em.
  Ojciec był taki jak na zdjęciach ze swoich szkolnych lat: wyraźnie zarysowana linia podbródka, lekko brązowy odcień skóry, brązowe oczy, patrzyły na mnie spod wachlarza ciemnych rzęs, a blond włosy okalające głowę przypominały barwą miód. Wysportowaną sylwetkę podkreślały jeansy i biała koszula, przez którą prześwitywały runy. Gdyby nie te znaki, ktoś by mógł go wziąć za surfera albo nastolatka. 
  Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przytulił mnie do siebie, aż zabrakło mi tchu i zaczął cicho się śmiać. Po chwili rozluźnił uścisk, ale tylko po to, aby mi się przyjrzeć. 
- Wyglądasz zupełnie jak Jade, gdy była w twoim wieku.- powiedział i  zaprosił mnie gestem do środka.
  Z niepewną miną, weszłam do mieszkania. Moje oczy nie zatrzymały się na drogich meblach, ale na starym zdjęciu, na którym byłam ja, mama i tata, gdy jeszcze byliśmy razem. Od razu rzuciło mi się w oczy, że zostało zrobione po moich narodzinach. Tata przytulał się do mamy i głaskał mnie po łysej główce, a ona patrzyła w jego oczy z miłością, jednocześnie tuląc mnie do siebie. Wyglądaliśmy jak szczęśliwa rodzina rodem z filmów komediowych. Jednak taką nigdy nie byliśmy...
- To zdjęcie mam od lat- powiedział za mną tata, jednocześnie pomagając mi zdjąć elegancki żakiet, który pożyczyła mi Endless- Powiesiłem je tu, bo chciałem przypominać sobie, że mam kochającą rodzinę. I córkę, która na pewno wyrośnie na wspaniałego łowcę.
- Tyle, że nigdy mnie tak nie traktowałeś- powiedziałam beznamiętnym tonem, wpatrując się uparcie w zdjęcie. Bałam się, że się rozpłaczę z bólu, którego mi przysparzało ,, rozdrapywanie'' starych ran.- Nigdy nie odczułam tego, że mam ojca. Opuściłeś nas, gdy byłam mała. Nie dawałeś znaku życia, pewnie nawet nie przejąłeś się śmiercią mamy. Gdyby cię to obchodziło, wziąłbyś mnie do siebie... 
  Nie dokończyłam. Oczy zaszkliły mi się od łez. Z trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia płaczem i jednocześnie krzykiem. Miałam ochotę to wszystko z siebie wyrzucić. Czekałam jednak na wyjaśnienia.
  Usłyszałam jak tata wzdycha, po czym bez słowa pcha mnie w stronę kolejnych drzwi. 
  Jak okazało się, były to drzwi od salonu, który pewnie zrobiłby na mnie wrażenie, gdybym była w dobrym humorze i z trudem nie powstrzymywała się od łez. Nie patrząc na wielką plazmę, zajęłam miejsce na wielkiej czerwonej kanapie i zaczęłam stukać obcasami o drewnianą podłogę. Tata zajął powoli miejsce obok mnie, po czym z wahaniem chwycił kosmyk moich włosów i zaczął się zastanawiać nad tym, co powiedzieć. W jego oczach widziałam smutek, ale mało mnie on obchodził. 
- Vennisso... Nie chciałem was zostawić, ale musiałem. To była zawiła sytuacja...
- Więc mi ją wytłumacz- zażądałam- Nie rozumiem was. Podobno zostawiłeś nas, bo Donatelle ci kazała...
- Gdybym robił to, co moja matka mi każe, nie urodziłabyś się- rzucił stanowczo- Nie zrobiłem tego, bo Donatelle mi kazała, choć błagała mnie o to. Zostawiłem was, bo Clave miało problemy z Valentinem i kazali mi go szpiegować, inaczej ty i Jade byłybyście prześladowane przez nich. Musiałem was zostawić. Gdyby podczas mojej misji Valentine dowiedział się o was, zabiłby was albo wykorzystał. Nie chciałem, abyście straciły życie. Jade była wtedy taka kwitnąca- rozmarzył się przez chwilę, po czym spoważniał i puścił moje włosy- A ty byłaś mała. Nie pozwoliłbym, abyś dostała się w jego łapy. Ani ty, ani Jade. I nigdy nie pogodziłem się z waszą utratą. Nadal mam nadzieję, że ją znajdę, bo widzisz... jestem tu być może chwilowo. Nadal szukam Jade. Chciałem się z tobą spotkać, bo pragnąłem, abyś dowiedziała się prawdy. Uwierz lub nie, ale wiedziałem o tobie wszystko. Kiedy siedziałaś w Instytucie, prosiłem Hodge'a, aby mówił mi o tobie wszystko: czy osiągnęłaś jakieś umiejętności, jak spędziłaś dzień i tak dalej. Nie mogłem cię zabrać, bo bałem się, że Valentine będzie miał na mnie oko. Po Alicante chodziły słuchy, że żyje, a ja wolałem już udawać, że nie mam rodziny, choć było to najtrudniejsze zadanie w moim życiu. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale zrozum, Vennis. Proszę.- wyszeptał i ścisnął moją rękę.
   Chciałam w to uwierzyć. W to, że to prawda. I być może była: skąd miałam to wiedzieć? Miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i krzyknąć ,, tęskniłam tato''..., gdy rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Tata chwycił mnie za ramię i odciągnął od sofy. W ostatniej chwili, bo rzucił się na nią stwór o ludzkiej twarzy, rogach jak u nosorożcach, a zamiast rąk miał dwa miecze. Wielki Demon. 
   Rozwalił on sofę i warknął przeraźliwie, jak lew pomieszany z odgłosem węża. Tata dał mi miecz, ( który nie wiem jak znalazł się w jego rękach) i uśmiechnął się złowieszczo. W jego oczach zobaczyłam coś na kształt rozbawienia, pomieszanego z żądzą mordu.
- Gotowa, córeczko?- spytał, gdy ujrzeliśmy kolejne dwa demony, które zamieniały przy okazji dom w ruinę.
  To był mój tata. Poczułam przypływ pewności siebie i radość, że jesteśmy razem. Co do wyjaśniania reszty kwestii, to może poczekać. Ścisnęłam broń w ręce i uśmiechnęłam się krzywo.
- Pewnie.- powiedziałam i rzuciłam się na jednego z demonów.


Wiem, długo nie pisałam. Klawiatura mi niestety wariowała i ,, zjadała'' litery, więc nie miałam jak pisać. Mam nadzieję, że się podoba. Zapraszam do komentowania i obserwowania oraz serdecznie zapraszam także na mój blog o muzyce: music-the-world.blogspot.com

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział XXV

XXV
    Czułam się jak w jakimś horrorze, którego nie znam końca. Szłam przez oświetlone moim płomieniem kamienne korytarze, nasłuchując głosu tego chłopca. Jeżeli to był chłopiec. Mógł być czymkolwiek. Cichy głosik w mojej głowie mówił .. zawrócić, Clarisso, inaczej zginiesz'', ale serce krzyczało, żebym się nie poddawała. I to bardziej jego słuchałam. Poza tym, Ven wiele razy wspominała o podziemnych korytarzach, ciągnących się pod Instytutem. Teraz naprawdę by mi się przydała, a niestety nie mogę się z nią porozumieć! Uh! Niby jestem ,, niezniszczalna'' i groźna, ale takich zdolności to oczywiście matka natura musiała nas pozbawić! Niemal sapnęłam z irytacji.
  Nagle przypomniało mi się wspomnienie  dzieciństwa. Gdy miałam osiem lat, Magnus zabrał mnie do lasu, abym odpoczęła od gwaru miasta, gdyż na początku nie mogłam przyzwyczaić się do Nowego Yorku. Choć urodziłam się w tym mieście, rodzice wywozili mnie na wieś albo do małych miast i to we mnie pozostało do dziś. Kochałam przebywać na świeżym powietrzu, więc ten mały wyjazd sprawił mi przyjemność.   
  Magnus jednak nie był wtedy zbyt dobrym opiekunem. W pierwszych miesiącach nie mogliśmy się zbytnio dogadać. W zasadzie mało ze sobą gadaliśmy, nie mówiąc o lekcjach. W tym przypadku zapomniał o mnie, bo zobaczył jakąś atrakcyjną czarownicę z Las Vegas i tak zagadali się, aż wyjechali i zapomnieli o mnie. Pod wieczór szukałam jakiegoś ,, noclegu'' i znalazłam dziwną jaskinię, która zdawała się nie mieć końca. Mimo to, wytrzymałam tam, choć nie odważyłam się pójść w jej głąb. Jako dziecko nie byłam zbyt odważna.
  Obecna sytuacja, przypomina mi tą historię z tym lasem. Tyle, że teraz nie byłam mała, tylko dorosłym demonem. W dodatku Magnus nie mógł po mnie przyjść i uwolnić z tego koszmaru. Musiałam działać na własną rękę, przynajmniej przez jakiś czas.
- Clary!- usłyszałam głośny krzyk, niemal wrzask, który odbił się echem po jaskini.
  To ten chłopczyk. 
  Nie czekając ani chwili zerwałam się do biegu i jak błyskawica zbiegałam po krętych schodach. Ogień w moich dłoniach przestał płonąć, jednak widziałam w ciemności- zaleta bycia demonem. 
  Po jakiś dwóch minutach dostrzegłam światło i poczułam znany mi dobrze zapach. Demoniczna magia- coś co wyczuwamy z odległości pięciu kilometrów. To mogło zwiastować kłopoty, ale jeżeli ta magia była bez ochrony, mogłam ją użyć do mojego planu B, w razie jakby pierwszy się nie powiódł. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią.
  Nagle coś uderzyło mnie z tyłu. Straciłam równowagę i zaczęłam turlać się po schodach. Po chwili uderzyłam w coś twardego w głowę i stanęłam. Ból w mojej głowie dawał mi się we znaki nie mówiąc o plecach, które bolały, jakby przebiegło po nich stado dzikich koni. Jęknęłam z bólu i obróciłam się na plecach, aby widzieć cokolwiek. Z miejsca oślepiło mnie światło pochodni. Przysłoniłam oczy jedną ręką, a drugą starałam się podeprzeć o coś, aby stanąć na nogach. Stanęłam z trudem. Odsłoniłam oczy i przede mną zaczął się rozpościerać loch. W zasadzie tak wyglądał. Ściany były z jakiegoś czerwonego kamienia, który błyszczał w świetle pochodni, a niedaleko dostrzegłam kraty. Nie wyczuwałam jednak żadnej energii witalnej ani życiowej czy nawet demonicznej, która świadczyłaby o obecności kogokolwiek. Może były opuszczone? Może tutaj kiedyś zamykało się więźniów. Niemal mogłam sobie wyobrazić ich rozpacz, krzyki i błaganie o pomoc, która prawdopodobnie nigdy nie nadeszła...
  Muszę się wziąć w garść. Wbrew pozorom, ktoś tam był. Tylko daleko ode mnie. Nie mogę przecież stchórzyć! Nie po to tu przyszłam, aby się teraz poddać! A poza tym, wolałam tutaj siedzieć niż tam w pokoju i udawać dziewczynę, na zabój zakochaną w łowcy... Fuj.
- Demonica- usłyszałam za sobą cichy syk.
  Odwróciłam się gwałtownie, jednak nikogo za mną nie było. Nagle poczułam dziwny ucisk w żołądku, który sprawił, że zgięłam się w pół. Co się dzieje?!
- Demonica- znowu ten syk.
  Odwróciłam się wolno i ujrzałam przed sobą Shaela- demona dumy. Jego bezkształtne ciało było czarne jak smoła, a twarz niby ludzka, wyglądała teraz jak człowiek, który się czegoś przestraszył. I te oczy, wyglądające jak czarne dziury, które pochłaniały światło. Mimowolnie zadrżałam. Wyglądał jak upiorna zjawa z horroru.
  Czytałam o nim w wielu książkach, jednak nigdy go nie spotkałam do teraz. Było to dziwne określenie-demon dumy, ale nie był on gorszy od Agramona. Nawet lepszy. Wywoływał u wielu dumę i pychę, która potrafiła zabić. Swoje ofiary przekonywał, a raczej wpajał im, że są najlepsze i nikt ich nie pokona- tak zabijał. Na miejscu tych ofiar, wolałabym już chyba zginąć ze strachu, ale każdy ma inny pogląd.
  Ból minął, niespodziewanie szybko. Wyprostowałam się i spojrzałam twardo w oczy demona. Nie mogłam okazać strachu. Poza tym był moim pobratymcem- byliśmy kim byliśmy, ale wszystkie rodzaje potrafiły się zjednoczyć. I nie atakowaliśmy się nawzajem, co było teraz istotne.
- Witaj, Shaelu. Jestem Clarissa Fray, eidolon. Mogę wiedzieć, co cię tu sprowadza?
- Powinienem się raczej zapytać ciebie, co ty tu robisz, młoda demonico- odezwał się głosem chłopca, trochę zniekształconym, jakby połączyć struny głosowe ducha ze strunami człowieka.- Nigdy nikogo nowego tu nie widziałem.
  Czyli Vennis nie wiedziała o tym przejściu.
  Starałam się zachować niewzruszoną minę. Jestem twardą dziewczyną, nie tchórzem!
- Usłyszałam głos jakiegoś chłopca i przyszłam tutaj. Zdaje się, że wołał pomocy. Poza tym, jestem uwięziona na górze przez łowców i nie miałam za bardzo nic do roboty...
- Widać, że cię łaskawie traktują- przerwał mi z upiornym uśmiechem na twarzy, aż dostałam gęsiej skórki.- Jesteś pierwszym eidolonem, którego spotkałem od lat. Jestem tu uwięziony od 200 lat i jestem strażnikiem tego... chłopca, który cię wołał. Mówił mi, że na górze jest demonica, która może nas uwolnić. Nie wierzyłem mu zbytnio, ale on nie przestawał wierzyć. A tu się okazuje, że miał rację... Chodź ze mną, Clarisso. On ci wszystko wyjaśni- kiwnął głową w stronę korytarza i zaczął iść.
  Nie miałam czasu na wahanie się nad tym. Posłusznie zaczęłam iść za Shaelem ze strachem w sercu. 
  Obym tylko wróciła z tego żywa.


Hej wszystkim! Wiem, krótki rozdział. Nie mam czasu pisać, a chciałam coś dodać. Od dawna nic nie pisałam, a nie chciałam, abyście pomyśleli, że zawiesiłam bloga. Spokojnie- doprowadzę go do końca. Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba, a jeżeli nie- przepraszam!
  
    

Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy