niedziela, 21 lipca 2013

Dwa tygodnie później... i uroczyste zakończenie bloga

Clary
- Trafiony!- krzyknęła triumfalnie Sky, gdy po trzydziestej próbie trafiła strzałą w sam środek jabłka, nabitego na pal.
  Vennis sprzedała nam to jako tradycyjną zabawę Nocnych Łowców, która ma wyrabiać celność i zręczność. Postanowiłyśmy, że to zrobimy i urządzimy nietypowe ,,babskie zabawy'' w lesie Dimgeit, żeby nie było żadnych ofiar,( a z naszym szczęściem wszystko jest możliwe). Nie powiem, fajna rzecz, a jeszcze lepszy jest widok wkurzonej Endless, która od pięciu minut nie może trafić w swój cel tylko pobliskie drzewa. Uwielbiała strzelać z łuku, ale dla utrudnienia, Vennis dała nam zaczarowany, dzięki czemu w rękach przechylał się to w jedną stronę, to w drugą. Ven niemal rozłożyła się na głazie ze śmiechu, gdy Endless kopnęła łuk i przy okazji uderzyła się ręką w twarz, a ja i Sky stałyśmy przy drzewie, i chichotałyśmy jak kretynki. Endless spiorunowała nas spojrzeniem, jednocześnie pocierając ręką czerwony policzek. To jeszcze bardziej nas rozśmieszyło.
- To ile jej dajemy punktów?!- spytała się Vennissa.
- Trzy na dziesięć!- krzyknęłyśmy chórem.
  Endless puściła wiązankę przekleństw pod nosem, choć sama także chichotała i wskazała ręką na broń.
- Okej, Clary. Zobaczymy czy trafisz za pierwszym razem. Założę się o dwie gałki lodów czekoladowo-truskawkowych u Backersa, że spudłujesz.
- Zakład stoi- uścisnęłyśmy sobie ręce.
  Zważyłam łuk w dłoniach i chwyciłam strzałę z kołczanu leżącego na ziemi. Broń była bardzo lekka, przez co jeszcze bardziej podana na czar, ale to chyba nie jest aż tak trudne, co nie? Byłam pełna podziwu dla Ven, która bez problemu trafiała w sam środek celu. No cóż, pewnie grała w to z tysiąc razy i szybko załapała o co chodzi. Powinna mieć tytuł anielicy-wojowniczki.
- Pierwsze podejście- gwizdnęła Ven na znak, że mogę już celować.
  Szybko napięłam strzałę na cięciwę i wycelowałam. Właśnie wtedy łuk zaczął drżeć w moich dłoniach i się pochylać jak wąż przez co miałam utrudnione zadanie. Okej, nic dziwnego, że Endless nie trafiła, ale jak się to udało Sky?! Ta dziewczyna a) oszukiwała lub b) miała niesamowity refleks i celność.
- Pękasz, Bane?- Endless uniosła brwi.
- Nigdy- wyszczerzyłam zęby i na oślep wystrzeliłam. Strzała z cichutkim plaskiem uderzyła w sam środek jabłka i opadła na ziemię.
  Vennis i Sky zaczęły klaskać, a moja przyjaciółka zaczęła się śmiać i uderzyła mnie żartobliwie w ramię.
- To co, dwie kulki lodów?
- Z posypką i polewą czekoladową- dodałam z chytrym uśmieszkiem.
- Wam to tylko jedzenie w głowie- wtrąciła się Sky.
- A ty byś nie miała chyba nic przeciwko ,, zjedzeniu'' paru przystojniaków, co nie, Sky?- dodała Vennis, poruszając brwiami.
  Sky wzniosła oczy do nieba i uderzyła najbliższym kamyczkiem w anielicę:
- Mam już swoje ciacho. Chcesz żebym zdradzała twojego kuzyna?
- Byłam ciekawa twojej reakcji- usprawiedliwiła się.- Wiesz, muszę być pewna kandydatki na żonę mojego kuzyna...
- Można przeszkodzić?- odezwał się wesoły głos za nami. Dziecięcy głos.
  Odwróciłam się akurat w odpowiednim momencie i chwyciłam Maxa w swoje ramiona. Może i minęły dopiero dwa tygodnie od kiedy musiał nas zostawić, ale zdążyłam się stęsknić za jego gadką i dziecinną niewinnością. To dzięki niemu żyłam i mogłam teraz się śmiać z moimi przyjaciółkami. Kochałam go jak młodszego brata, którego zawsze chciałam mieć i nikt nie miał mi prawa tego zabronić. Broń została zawieszona i żaden Łowca nie mógł zabić niewinnego demona i vice versa, a nie zanosiło się na to, aby ktoś to chciał złamać. Póki co, marzyliśmy jedynie o spokoju i ciszy. 
  Mój dobry nastrój w części prysł niczym bańka mydlana, na widok opiekuna mojego chłopczyka. Jace przyglądał mi się świetlistymi złotymi oczami, przypominającymi barwą miód, jednocześnie zerkając na swojego przyszywanego brata, który właśnie witał się z Vennis. Wbrew mojej woli zarumieniłam się przez intensywność jego spojrzenia, a krew we mnie zaczęła się gotować. Ale dlaczego ja tak na niego reaguję, po tym co mi zrobił? Chyba dlatego, bo jego spojrzenie równało się spojrzeniu lwa, który pilnował swojej ,, kobiety'' o ile tak można by było to ująć. Wiedziałam, że w moim sercu tli się jeszcze nadzieja, że się zmienił i mnie kocha, jednak głosik w mojej głowie mówił: ,, Taaa, a ty jesteś miss world'' i zgadzałam się z nim, jednak serce nie sługa. To niestety wiedziała każda nastolatka, która miała problemy miłosne.
  Vennis posłała Jace'owi pełne niedowierzania spojrzenie, po czym podeszła do niego i wyciągnęła rękę ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- A kogo my tu mamy? Signor Wayland, zaszczycił nas swoją obecnością. 
- Nie nazywam się Wayland- powiedział bez sarkazmu. Na jego twarzy pojawiła się śmiertelna powaga, a jego mięśnie się napięły jakby były ostrzeżeniem pt. ,, Zaraz wybuchnę, więc mnie nie wkurzajcie''.- Jestem tu z Maxem, ale nie przyszedłem tu do was, tylko do niej.- kiwnął głową w moją stronę.
- A czego ode mnie chcesz?- skrzyżowałam ręce na piersiach, aby wyglądać wyzywająco i żeby ukryć drżenie rąk- Masz ochotę na kolejną rundę walki? Jeżeli tak, to długo nie będziesz musiał czekać.
- Daj mi pięć minut, aby ci wszystko wyjaśnić- powiedział. W jego oczach widziałam nieme błaganie.- Pięć minut, ani sekundy dłużej.
  Nie musiałam nic mówić. Ven pociągnęła lekko Maxa za ramię i zaprowadziła w stronę łuku oraz strzał, aby go wciągnąć w grę, a Endless wzięła swoją kuzynkę pod łokieć i pociągnęła w stronę łowców. W końcu mieliśmy trochę przestrzeni dla siebie, choć było to dosyć krępujące. Czułam się tak, jakbym była pod ostrzałem nie jednego spojrzenia, ale całego tłumu gapiów. W końcu musiałam przerwać ciszę, która między nami zapadła:
- Okej, czas tyka. Więc gadaj i może mi wyjaśnić, o co chodzi z tą odzywką skierowaną do Ven.
- Bo... trochę ciężko to wyjaśnić- Po raz pierwszy był zmieszany i zakłopotany, przez co coś we mnie pękło. Moje serce krzyczało: ,, Bądź dla niego łagodna'', ale starałam się je uciszyć. Trzeba się słuchać głosu serca, jednak czasem trzeba też i rozsądku.- Chodzi o to... przed ,, wojną'' w tym lesie, przyszła do mnie nasza Inkwizytorka Imogen Herolande, która była obecna w Sali Anioła i słyszała twoją przemowę. Ja... myślałem, że jestem synem Michaela Waylanda, a tu się okazało, że to kłamstwo. Że zostałem wyjęty z ciała zmarłej matki, a opiekę nade mną przejął nie on...tylko Valentine, którego miałem za ojca. Na początku nie mogłem w to uwierzyć, ale jak inaczej wyjaśnić te wszystkie różnice między mną, a moim przyszywanym ojcem? Nie jesteśmy do siebie podobni, był okrutny podczas, gdy ja martwiłem się o wszystko co mnie otaczało. Gdzieś tam wiedziałem, że nie jesteśmy rodziną, jednak chyba się oszukiwałem. A potem to wyszło na jaw.- mówił beznamiętnym głosem, jednak zacisnął dłonie w pięści, co zdradzało jego emocje: rozgoryczenie, smutek. Nie przerywałam mu- Ja...byłem wstrząśnięty, jednak wszystko się zgadzało. Moje znamię w kształcie gwiazdy, wszystko. Imogen była okrutna i ścigała wszystkich z Kręgu, nawet jeżeli nic nie zrobili w zemście za mojego ojca, ale przez kilka dni zmieniła się w dobrą kobietę i przedstawiła mi moje dziedzictwo. Ja... wiem, to pewnie cię nie interesuje, ale dlatego tak się wobec ciebie zachowywałem, bo robiłem to czego uczył mnie Valentine. Myślałem, że robiłem dobrze, że zabijałem naszych wrogów i chciałem ciebie wykorzystać do usunięcia twojego gatunku i wielu innych z powierzchni ziemi. Chciałem być bohaterem, jednak zostałem pół-aniołem bez sumienia i honoru, a to jedyne co miałem przez ten czas. Wiem, że mi nie wybaczysz, ale... ja się naprawdę w tobie zakochiwałem. Zachowywałem się jak palant i morderca, bo myślałem, że to jest słuszne...
- To jednak nie zmienia twojego postępowania- przerwałam mu, szepcząc.
  Czułam nieopisane szczęście i jednocześnie smutek. Szczęście dlatego, że on naprawdę mnie lubił czy nawet kochał, a smutek, bo bałam się, że może mi to samo zrobić w przyszłość. Obietnice są obietnicami, ale nikt nie obwini cię za ich nie pokrycie w sprawach sercowych. Owszem: chciałam mu wybaczyć jednak toczyłam ze sobą bitwę: czy zaryzykować i zobaczyć co przyniesie przyszłość czy sprawdzić jego lojalność, wystawiając go na próbę przez którą mogę go stracić? Serce podpowiadało mi to pierwsze, a rozsądek to drugie. Wiedziałam, że będę cierpieć, ale ludzkie dziewczyny nauczyły mnie jednej rzeczy: jeżeli chłopak cię kocha, będzie cię kochał nawet jak go zostawisz i się rozejdziecie, będzie czekał na ciebie każdego dnia, a jeżeli nie, to znaczy, że był tylko kolejnym zakłamanym oszustem, których na świecie jest bardzo dużo. Musiałam jednak wybrać tę opcję, choć wiedziałam, że to będzie mnie sporo kosztować.
- Okej, Jace. Chcesz mojego przebaczenia... i uczucia? Tak?
  Jace pokiwał jedynie głową.
- Dostaniesz je, jeżeli naprawdę na nie zasłużysz. Owszem: nie jesteś mi obojętny, jednak nie wiem czy mam ci ufać po tym, co mi zrobiłeś. Wyjaśnienia tu nie wystarczą, choć bardzo ci za nie dziękuję. Chcę jednak, abyś mi udowodnił, że naprawdę mnie chcesz.
- Jak mam ci to udowodnić?- spytał, zdezorientowany.
  Okej. Najszybciej jak się dało podeszłam do niego i pocałowałam go prosto w usta na znak malutkiej szansy zgody. Całował tak jak w Instytucie, było mi tak cudownie...Jace chciał przedłużyć pocałunek, jednak wyrwałam się i spojrzałam mu hardo w oczy. Nie mogłam sobie pozwolić na zapomnienie:
- Jeżeli naprawdę mnie chcesz, nie tkniesz już żadnego dobrego demona i to nie ze względu na Prawo, ale na mnie. Przestaniesz być Nefilim bez honoru. Nie każę ci się diametralnie zmieniać, chcę jedynie, abyś mi udowodnił, że nie jesteś tym samym zakłamanym Nocnym Łowcom, jakiego poznałam. Nie proszę o żadne kwiaty, czekoladki czy inne rzeczy, które mają jedynie znaczenie symboliczne. Udowodnij mi, że się zmieniłeś, w zamian będę twoja. I nie myśl, że to będzie takie proste. Jeżeli sprostasz temu zadaniu, będę z tobą, a jeżeli nie, zostawisz mnie w spokoju raz na zawsze. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Tak- szepnął z płonącymi oczami.
  Ukłonił się nonszalancko przede mną, po czym zaczął iść do swojego brata. 
  Koniec zmartwień, powiedziałam sobie. Przejdzie próbę, zostanę z nim, taka jest moja obietnica. Z tym postanowieniem, westchnęłam cicho i zaczęłam iść w stronę moich przyjaciół i naszych niespodziewanych gości, zastanawiając się co przyniesie przyszłość.

,, Anioł i demonica, zakochani w sobie byli
Lecz czy to się dobrze skończyło?
Czy dobrze żyli?
Czy razem byli?
Zobaczcie, jaki jest ich los
W następnych ich przygodach, spotkamy się już''

   Pomysł wzięłam z książki ,, Córka Dymu i Kości'' Laini Taylor, którą naprawdę bardzo lubię. Poetką nie jestem, więc nie wiem czy mi wyszło czy nie. Akurat do tego smykałkę ma moja przyjaciółka, którą serdecznie pozdrawiam :D
  I teraz zakończenie ( zaraz się rozpłaczę!). Niestety kończymy historię z tymi postaciami w rolach głównych. Jak wam powiedziałam, założyłam bloga w którym kontynuuję przygody naszych postaci, tyle, że z perspektywy ich dzieci. A o to i link do tego bloga, na którego serdecznie zapraszam i mam nadzieję, że spodoba wam się tak samo jak ten: corka-aniolow.blogspot.com ( już dodałam wstęp i dwa rozdziały!)
  No i czas na pożegnanie. Ten blog miał oczywiście swoje wzloty i upadki. Na początku chciałam go zamknąć, ale później się rozwinął i dzięki wam zaczęłam kontynuować ten Fan Fiction, nie chciałam was zawieść, a poza tym bardzo przywiązałam się do Vennis czy Endless. Ich postacie wzięłam trochę ze swojego życia codziennego ( głównie tu chodzi o Endless) i trochę ze swojej baardzo wybujałej wyobraźni :D A o to i podsumowanie:

Wejścia: 16006 ( na ten moment)
Komentarze: 288
Obserwatorzy: 42
Posty: 52

Liczba wyświetleń według kraju

Wykres najpopularniejszych krajów wśród przeglądających bloga
WpisLiczba wyświetleń
Polska
12920
Stany Zjednoczone
909
Rosja
337
Niemcy
190
Norwegia
89
Ukraina
63
Holandia
58
Wielka Brytania
43
Francja
30
Australia
19
  Szczerze to w życiu bym się nie spodziewała, że kogoś zainteresuję moje opowiadania fantastyczne. Był i taki okres, kiedy chciałam rzucić pisanie, gdyż spotkałam się z dużą ilością krytyki, którą mogę przyjąć, jednak w pewnych ilościach, ( ci, którzy czytają ten blog od początku na przykład Snowflake i Mroczna Ja, wiedzą o co chodzi) jednak przy wsparciu przyjaciółki, która również jest początkującą pisarką i dzięki wam, nie rzuciłam mojej pasji i chcę walczyć o swoje marzenia. Jak wielu z was wie, pragnę zostać pisarką i mam nadzieję, że kiedyś to osiągnę i moje książki znajdą się na liście światowych bestsellerów. Na komputerze już trochę ich mam, ale jak pewnie niektórzy z was wiedzą, tu trzeba czasu. Może kiedyś o mnie usłyszycie albo rozpoznacie po stylu pisania, taką mam nadzieję( może kiedyś spotkam Cassnadrę Clare albo Beccę Fitzpatrick, ah te marzenia). Póki co, żegnam się z tym blogiem, który oficjalnie dobiegł końca. Może i nie powinnam tak rozpaczać, bo znowu zakładam kolejny i pewnie później znowu założę, bo uwielbiam być blogerką, jednak jestem do niego przywiązana. To tu zaczynałam samodzielnie pisać, gdyż wcześniej pisałam razem z moją przyjaciółką i krótko mówiąc: nie myślałam, że osiągnę taki sukces. W ogóle myślałam wtedy, że nie uda mi się nic osiągnąć, bo z natury jestem pesymistką :D Może dla wielu jest to mało, ale dla mnie to zachęta do rozwijania moich marzeń o pisaniu i to osiągnęłam w dużej mierze dzięki wam. Dzięki wam i pomocy mojej przyjaciółki, ,,rozwinęłam skrzydła''. Cieszę się, że mogłam dla was pisać i was zaciekawiłam. To mi udowodniło, że warto walczyć o marzenia.
  Mogłabym tak pewnie pisać bez końca, bo jestem straszną gadułą w mówieniu jak i pisaniu, ale nie chcę was zanudzać. Dziękuję wam i do zobaczenia na następnym blogu. Tego bloga nie będę póki co zamykać. Być może usunę go we wrześniu, choć mi szkoda, bo tyle pracy w niego włożyłam. Napiszcie czy chcecie żeby został w blogosferze czy nie, z chęcią poznam waszą opinię.
 
Póki co, do zobaczenia kochani na następnym blogu. 
Blog Dary Anioła: Inna Historia, oficjalnie uważam za zakończony. Jeżeli ktoś chce, nadal może komentować.
Czekam na was na corka-aniolow.blogspot.com

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział XL

Rozdział XL 
Vennis
  Zbrojownia nic się nie zmieniła od czasów mojego dzieciństwa. To tutaj szukałam uciechy, tu chowałam się przed Janelem i tu siedziałam, gdy chciałam pobyć trochę w samotność. Już od małego interesowałam się bronią, po cichu brałam do ręki różne rodzaje noży, mieczy czy łuków. Po prostu to było moim hobby, raczej dziwnym z punktu widzenia człowieka, ale moim. To tu uciekałam w świat marzeń, gdzie byłam czymś w rodzaju mężnej Amazonki i tu szukałam spokoju, a teraz bardzo go potrzebowałam. Tej chwili wytchnienia. Moje myśli kotłowały się w głowie, przez co nie mogłam ich jakoś uporządkować, więc postanowiłam się udać do mojej ,, krainy dzieciństwa''. I to rzeczywiście pomogło.
  Nikomu nic się nie stało, co było najważniejsze. Co prawda Janel oberwał w ramię mieczem, ale nie doznał śmiertelnej rany i do jutra zostanie pewnie po niej tylko blizna. Może i nie doznaliśmy wielkich ran fizycznych, ale psychiczne zostałam. Te dziesięć minut walki, to było najgorsze piekło przez jakie przeszłam. Okrzyki stratowanych, ich jęki rozpaczy i ciche błaganie o przeżycie, stal z hukiem uderzająca o siebie- to wszystko było wzięte jakby z najgorszego koszmaru, jaki może się przyśnić. To było po prostu jedno z najgorszych moich przeżyć w całym moim życiu, nic nie dało się z tym porównać. Miałam jednak nadzieję, że nadejdą te lepsze dni, nieprzesycone strachem o własne życie, rozpaczą czy smutkiem. Tego naprawdę potrzebowaliśmy i mieliśmy nadzieję, że wszystko się ułoży...
  Eh, koniec marzycielko. Musiałam pozostawić marzenia i iść do moich przyjaciół. W końcu to miał być nasz pierwszy dzień wytchnienia i nie chciałam go zmarnować. Ostatni raz pogłaskałam mój kochany miecz( wiem, pewnie to dziwnie zabrzmiało), który nosiłam ze sobą przez całe życie, odłożyłam go na miejsce i poszłam w stronę salonu, uprzednio zamykając drzwi.
  W pomieszczeniu wszyscy rozmawiali... w sumie o wszystkim: o ubraniach, podróżach, przyszłości. Nikt nie chciał wspominać tych strasznych chwil i ja zresztą też. Jedynie w tym gwarze nie mogłam wyłapać głosu Clary, która pewnie siedziała na fotelu i gapiła się pustym wzrokiem w sufit, przeklinając życie. Wszyscy wiedzieli o jej rodzicach i współczuli, jednak ona starała się ukrywać swój ból. W naszym gronie, widać nie miała już sił udawać. Musiała się pogodzić z faktem, że jej rodzice ją zostawili dla Nefilim, choć to nie tylko dla niej byłoby ciężkie do przyjęcia. Na pewno nikt nie chciałby być na jej miejscu.
   Kiedy weszłam, rzeczywiście tak było. Wszyscy żywo rozmawiali i uśmiechali się, a dopiero po chwili można było spostrzec smutną demonicę, siedzącą przy kominku, jakby ktoś ją przeniósł z obrazu do świata żywych. Ta dziewczyna była silna, ale miała swoje granice. Byłyśmy ulepione z tej samej gliny, to na pewno wiedziałam.
  Z pocieszającym uśmiechem usiadłam obok rudowłosej i objęłam ją ramieniem.
- Może i życie teraz wydaje ci się okrutne, ale ból z czasem minie. Czas może i nie leczy ran, ale czasem pozwala o nich zapomnieć.
- Mówisz jak filozof- mruknęła, starając się uśmiechnąć.- Ale chyba masz rację. Nic mi nie da rozmyślanie o tych ludziach. Jesteście dla mnie prawdziwą rodziną.
- Ja też?
  Clary pokręciła głową ze śmiechem. Udało się, nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Pewnie, że tak, choć często zachowujesz się...
- Nieodpowiedzialnie?- dopowiedziałam z leniwym uśmiechem na ustach- Może i tak, ale świat byłby męczący bez takich ludzi jak ja czy nawet Isabelle Lightwood. Przyznaj, że bez takich ludzi, byłby nudny i ponury.
- Może- zgodziła się, choć widać było jej niechęć.
  Taaa, może. Okej, może i świat byłby nudny bez tych ludzi, ale raczej o wiele prostszy, przynajmniej według mnie.
- Może? Na pewno. Nie sprzeczaj się z anielicą, bo sprzeczasz się z Niebem.
- Od kiedy ty jesteś rzeczniczką do spraw aniołów?
- No wiesz, co prawda nie zadowoliło ich moje wspaniałe CV i moje super talenty, jaki i ponętny wygląd, ale chyba mogę się uznać za pośrednika, co nie?
- Pewnie tak, ale...
- Hej!- krzyknął Magnus i podniósł rękę na znak, abyśmy się uciszyli.
  Wszyscy zamilknęliśmy i wyczekująco spojrzeliśmy w stronę Magnusa. Kątem oka widziałam, jak mój Ryan ( mój kochany Ryan!) puszcza do mnie oko. Aby nie drażnić czarownika, szybko podszedł do nas i oparł ręce o fotel na którym siedziałam. Dopiero wtedy Magnus zabrał głos:
- Mam dla wszystkich dobre wieści. Jutro idziemy do Clave i opracowujemy nowe Porozumienia. Przy tym także, Ja reprezentuję Dzieci Lilith, Raphael wampiry, niejaki Lucian Graymark wilkołaki, Xander eidolony i inne demony, Archei elfy, a upadłe anioły nasza droga Vennissa.- zaczął klaskać, a za nim wszyscy. 
  Mimowolnie zaczerwieniłam się jak burak. Poczułam jak ktoś muska mój policzek i odwróciłam się. Myślałam, że to Ryan, ale to mama, która wpatruje się we mnie z dumą w oczach. Moje serce przepełniła radość, zwłaszcza, kiedy podszedł do nas tata i objął mnie, i mamę, wpatrując się w nas z czułością. Zakwitła we mnie nadzieja, że cała nasza rodzina będzie razem. To było jedno z moich największych marzeń,( nie licząc zostania żoną Ryana).
  Wszyscy zaczęliśmy klaskać i niemal krzyczeć z radości. Byliśmy tacy szczęśliwi. Przed nami otwierały się nowe perspektywy, które mogliśmy wypróbować. Co się stanie jutro czy później, było mało istotne. Najważniejsze, że byłam tutaj z przyjaciółmi i moją rodziną, wolna od zła i szczęśliwa, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. Że każdy z nas, znalazł sobie miejsce na ziemi do którego będzie mógł wracać wspomnieniami.
- Jesteśmy razem?!- krzyknęła Sky.
- Pewnie!- odpowiedzieliśmy chórem.
- No dobra ludzie, puszczajcie muzykę i robimy imprezę!- obwieściłam.
  Wszyscy jednocześnie wybuchli śmiechem. 
  No co? Impreza się przyda, nie ma co. To element życia każdego nastolatka czy jest człowiekiem czy nie, prawda?

  Wiem, krótkie, ale nie miałam pomysłu jak to rozwinąć. Póki co, został jeszcze ,, epilog'', więc się z wami nie żegnam. Póki co, do następnej notki, która także pewnie wyjdzie mi bardzo krótka.
  

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział XXXIX cz.3

Rozdział XXXIX cz.3
Clary
- Kto by pomyślał, że niektórzy łowcy są honorowi- mruknął demon imieniem Hall.
- Racja- zawtórowała mu Raquel.
  Wszyscy powoli posuwaliśmy się na przód, czujnie wypatrując wrogów. Byliśmy już w środku siedziby i czekaliśmy na jakąś zasadzę czy cokolwiek. I znowu panowała ta sama cisza, która obwieszczała kłopoty, co mnie irytowało. Wolałam już jakiś krzyk, cokolwiek, aby nikt nie słyszał mojego serca, które biło jak oszalałe. Może i zdenerwowanie minęło, ale moje mięśnie odruchowo się napięły, w razie odparcia ataku. Chciałam, aby to ja najszybciej się skończyło, zresztą chyba każdy o tym marzył, ale nikt nie ośmielił się narzekać. Może i Xander był łagodnym przywódcą, ale bardzo nie lubił, gdy ktoś podczas bitwy się skarżył...
- Wchodzimy- Xander popukał w wielkie marmurowe drzwi. 
  Drzwi prowadzące do Sali Anioła, miejsca obrad. Ta myśl chyba wszystkim przeszła przez głowę. Wydaliśmy zgodny pomruk i przysunęliśmy się jeszcze bliżej do siebie tak, aby każdy ochraniał swojego kompana. Vixen ścisnęła mi rękę, co pewnie miało oznaczać ,, będzie dobrze'' i posłała mi słaby uśmiech. Odwzajemniłam go i posuwistym krokiem weszliśmy do sali, oczekując najgorszego i jednocześnie rozglądając się po sali. Byłam lekko zawiedziona, bo wszyscy mówili, że jest wspaniała no i owszem: przypominała te wielkie sale balowe rodem z średniowiecznych pałaców królów, jednak spodziewałam się czegoś bardziej widowiskowego. Na marmurowych ścianach wisiały wielkie obrazy przedstawiające Razjela nad Jeziorem Lynn, żyrandol wydawał się być zrobiony z diamentów świecących się różnymi kolorami w blasku słońca, wpadającego przez różnokolorowe witraże, a wszystko dopełniała wspaniała fontanna na środku sali przedstawiająca małego, płaczącego aniołka, z którego leciały obficie ,, łzy''. No cóż, może to miejsce miało swój urok, ale nie było jakieś powalające. Zresztą czy cokolwiek było?
  Wyciągnęliśmy swoją broń przed siebie, jakbyśmy byli jeżem, który właśnie zwinął się w kulkę i odstrasza przeciwników swoimi kolcami...ale nikogo tu nie było. Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia, jednak nadal utrzymywaliśmy szyk. To mogła być równie dobrze zasadzka.
- Gdzie Clave?- odezwał się Xander.
- Uważaj!- krzyknął Magnus i uderzył błękitną błyskawicą wprost w Nocnego Łowcę, który miał skoczyć na Xandera. Przeciwnik opadł na ziemię i zaczął drżeć, jakby był rażony prądem, jednak po chwili przestał drgać i spokojnie leżał na podłodze. Widać było, że żyje, bo oddychał. 
  Jak na zawołanie odwróciliśmy się i ujrzeliśmy przed sobą ludzi w czarnych szatach, których twarze zakrywały obszerne kaptury, więc nie można było rozpoznać czy tam są też kobiety. To pewnie byli Radni, a za nimi ujrzeliśmy te same istoty, tyle, że w szatach o barwie pergaminu. Nogi się pode mną ugięły.
-  Cisi Bracia!- rozpaczliwy krzyk Sky rozbrzmiał w mojej głowie i nie tylko w mojej. Na twarzach wszystkich odmalowało się przerażenie. Może i Łowców się nie baliśmy, ale Cisi Bracia przyprawiali nas o gęsią skórkę.
- Czego tu chcecie?- ,, odezwał'' się jeden z nich w mojej głowie.
- Chcemy abyście nas zostawili w spokoju- zabrała nieoczekiwanie głos Vixen- Wtargnęliście do Miasta Cieni i zabiliście naszych. My rozumiemy, że wśród nas są źli, którzy łamią prawo, nie udajemy niewiniątek. Mimo to, ci którzy nic nie zrobili, mają prawo żyć. Mówicie, że przestrzegacie Porozumień, które zresztą sami spisaliście, jednak prawda jest inna. Zabijacie niewinnych, uważacie, że wszystkie demony są złe, a tak naprawdę to was przepełnia żądza krwi. Szanujemy waszego anioła, więc wy uszanujcie naszych stróżów. Jeżeli nie, będziemy zmuszeni walczyć o naszą wolność i życie, czy tego chcemy czy nie!
  Wszyscy krzyknęliśmy chórem na znak, że się zgadzamy, a ja byłam z niej dumna. Vixen może i była śmiała, ale często trzymała się z boku. Teraz jednak, pokazała jaką ma siłę i że nie warto z nią zadzierać. To naprawdę było godne pochwały.
  Wtem z tłumu wyszła kolejna postać, nie Cichy Brat. Postać zdjęła swój kaptur z którego wysypały się ogniste loki, a zielone oczy patrzyły na nas z łagodnością...
  Z mojego gardła wyrwał się cichy pisk:
- Mama!
  Osunęłam się na ziemię, nie mogąc w to uwierzyć. Moja mama....moja kochana mama należy do łowców. Ta sama, która uważała, że mnie kocha. Ta sama, która mnie urodziła i wychowywała, która uczyła mnie rysować...
  Która mnie zostawiła.
- Jocelyn!- krzyknęła Vixen. Na jej twarzy odmalowała się troska skierowana do mnie i wściekłość na moją matkę- Czego tu chcesz, zdrajczyni?!
- Nie jestem zdrajcą- powiedziała łagodnym głosem. Bez przerwy patrzyła na mnie z serdecznym uśmiechem na ustach- Postanowiłam, że pomogę Nocnym Łowcą jak mój mąż. W końcu jest Inkwizytorem, prawda? Nie wiedziałam jednak, że spotkam tu moją córkę i ciebie, kochanie...
- Nie jestem twoją córką- zdołałam wykrztusić. Czułam wielką gulę w gardle, jednak przełknęłam ślinę i zaczęłam mówić mocnym, i stanowczym głosem- Straciłaś mnie wiele lat temu, gdy mnie zostawiliście. Gdyby nie Magnus, nie przeżyłabym. Nie jestem już waszą córką. Jestem Clarissa Bane, a nie Fray! Może i mnie urodziłaś, ale jesteś już dla mnie martwa!- ostatnio słowo wykrzyczałam, aż odbiło się echem od ścian wielkiej sali.
  Wszyscy wydali zgodny pomruk, a potem zaczęto mnie klepać po plecach, abym się trzymała, miało to mi dodać otuchy. Moje oczy wypełniły się łzami, jednak nie pozwoliłam sobie na to. Nie chciałam patrzeć ani na mamę, ani na tatę jeżeli tam są. Jestem silna, mówiłam sobie. Zdrada paliła moje serce, jednak nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Musiałam bronić swoich, a nie się nad sobą rozczulać. Miałam swoją rodzinę na której zawsze mogłam polegać i ona mi wystarczyła. Rodzina to nie więzy krwi, ale uczucia, które ich łączą. Nie chcę żyć ze starymi ranami. Tamto życie przed poznaniem Magnusa już nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Musiałam żyć dalej, tego chciałam się trzymać. 
- Poddajcie się albo nie okażemy litości!- powiedział Xander stanowczym głosem, gdy zamieszanie przycichło- Jeżeli razem podpiszemy nowe Porozumienia i wyznaczymy odpowiednie kary za ich nieprzestrzeganie, to zawiesimy broń. Decyzja należy do was. Chcecie, żeby wasi dalej ginęli? Wystarczy jedno słowo, a bitwa zostanie wstrzymana.
  Przez moment widziałam, że się wahają. Rozważali widać wszystkie wyjścia jakie im zostały, jednak w końcu odsłonili swoje twarze i pokiwali głową na znak, że się zgadzają. Osoba po osobie rzucaliśmy broń, aż w końcu staliśmy tam niczym dumni żołnierze, którzy czekają na rozkaz dowódcy. Ukłoniliśmy się przed nimi na znak szacunku, a odgłosy walki od strony lasu ucichły. To był koniec.
  To był także i mój koniec.


A o to i ostatnia część bitwy. Nie było tutaj baardzo dużo opisywania, chciałam aby akcja szła wartko i dynamiczne, bo ciągnąca się przez parę stron niektórych bardzo nudzi ( w tym mnie). Jak wam się podoba? Został mi jeszcze jeden rozdział, epilog i koniec. Podsumowanie całego bloga napiszę w epilogu. Póki co, do zobaczenia. 

środa, 17 lipca 2013

Rozdział XXXIX cz.2

Rozdział XXXIX cz.2
Clary
- Ruszajcie się, już!- krzyczał Xander.
  Czułam się jakbym brała udział w jakimś koszmarze sennym. Oddział upadłych aniołów i elfów na naszych oczach uderzył wprost w Nocnych Łowców i rozpętało się tam piekło, wszędzie słychać było okrzyki walki i jęki pokonanych, i konających. W tym wściekłym tłumie próbowałam ukradkiem wypatrzeć Venn, jednak długo nie musiałam czekać. Z odległości kilkunastu metrów widać było blask jej skrzydeł, a jej ręce świeciły się złotym kolorem. Venn wystrzeliła w powietrze i wzniosła ręce ku niebu. Wyglądała niczym najwspanialszy z aniołów z obrazów słynnych malarzy. Jej ręce nabrały czerwonego koloru, a niebo zaczęło się trząść od piorunów, które przecinały je niczym świetliste bicze. Na twarzy anielicy widziałam determinację, pomieszaną z szałem bitwy. Wszystkie czarownice i czarownicy nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Ustawili się oni w kółko i zaczęli wyszeptywać jakieś zaklęcia, a my musieliśmy ich bronić. Ukradkiem patrzyłam jak błyskawice uderzają wprost w skupisko dzieci Nefilim, które zaczęły jęczeć z bólu. To był koszmar.
- Uważaj!- krzyknęła Vixen i wystrzeliła strzałę wprost w Nocnego Łowcę, którego nie zauważyłam. Mój przeciwnik padł niedaleko z bladą twarzą i raną na brzuchu, z którego zaczęła się sączyć obficie krew. 
- Dzięki... Vix, tył!- ostrzegłam i celnie owinęłam bat wokół talii kolejnego Nocnego Łowcy. Mężczyzna jęknął, gdy prąd poraził go z wielką siłą i upadł na ziemię, aż rozległ się głuchy huk.
- Ile to jeszcze potrwa?! Nie będziemy tu stali w nieskończoność!
- Ugnijcie się w kolanach!- krzyknęły czarownice Monroe.
  Wtedy stało się, coś czego nie przewidzieliśmy. Ziemia pod nami zaczęła się zapadać jak nieudane ciasto. Dopiero po minucie się zorientowaliśmy, że to Dzieci Lilith to powodują. Zorientowałam się, po co to jest. Skoro jest ryzyko, że zginiemy, jeżeli pójdziemy wprost w oddział Nefilim, to czemu by nie przejść pod ziemią? Ugięłam się w kolanach, akurat w tym momencie, gdy wpadliśmy wprost w dziurę i upadliśmy na grząską ziemię. Vixen i demonica imieniem Ramira, wydały z siebie wiązankę przekleństw, po czym spojrzeliśmy wszyscy w górę. Dzieci Lilith nie przestały szeptać swoich zaklęć i po chwili ,,załatali'' dziurę nad nami, aby nikt nam nie przeszkodził.
- Wszyscy są?!- spytał się Xander.
- Tak!- krzyknęliśmy chórem.
- Skoro tak, to idziemy! Zaraz będziemy pod Alicante. Nie atakujcie ani dzieci ani starszych osób, uderzamy tylko na Clave. Ci Łowcy- kiwnął głową w stronę dziury- Byli im poddani. Nikt ich nie zmuszał do tego, a sami poszli. Idziemy wprost do siedziby Rady, atakujemy tylko w obronie własnej i trzymamy się szyku! Nikt nie robi nic na własną rękę!- zarządził.
  Pochodnia, którą dał mu jeden z czarowników, zapłonęła zielonym ogniem, który rozświetlał podziemia. Zwarliśmy się w szyku, aby każdy bronił każdego i poszliśmy za naszym przywódcą. 
  Wędrówkę umilały nam pieśni, które znaliśmy od dziecka. Każdy z nas śpiewał swoje piosenki, aż w końcu zaczęliśmy razem śpiewać opowieść na dobranoc, mówiącą o pierwszych przodkach Przyziemnych i demonów, które szukały swojego miejsca na Ziemi. Grunt pod naszymi nogami niemal trząsł się od naszych pieśni, jednak to pomagało. Nikt się już nie denerwował. Jeżeli zginiemy, to tylko razem. Czułam się trochę jakbym była w jakimś filmie wojennym, jednak w moim sercu nadal była nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Przyłączyłam się więc do Vixen:

,, Kiedyś my byliśmy, tymi co się zrodzili
Z niegodziwości świata, wtedy myśmy żyli
Byliśmy dobrzy, lecz nam nie uwierzono
Więc teraz jesteśmy, waszego świata zmorą
A każdy nasz przeciwnik, już zamienia się w proch
Taka nasza wola, taki jest nasz los''

  Zwrotka ta rozbrzmiewała w całym podziemiu, gdy Xander dał znak, abyśmy się uciszyli. Wszyscy się zamknęliśmy i czekaliśmy, co dalej. Magnus, wystąpił przed szereg i zaczął coś szeptać po nosem. Wtedy poczuliśmy jak ziemia pod nami zaczyna się unosić, jednak nikt nic nie powiedział. To na pewno była część planu. Czekaliśmy w skupieniu i z bijącymi sercami, jeżeli je mieliśmy, na dalszy ciąg wydarzeń, aż w końcu znaleźliśmy się tuż przy wielkiej fontannie w kształcie anioła, która znajdowała się w samym centrum placu. Plac Anioła, wiele o nim słyszałam. Wtedy dojrzeliśmy piękny budynek zrobiony z marmuru, który lśnił niczym szkło. Może to dlatego nazywane to było miejsce Szklanym Miastem? Nie miałam jednak czasu o tym rozmyślać.
  Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, zdziwieni. Było tutaj bardzo cicho, za cicho. Zwykle to była tak zwana ,, cisza przed burzą''. Ale co to za odgłos? Jakby szczęk me...
- Ukryjcie się, już!- wrzasnęła Ramira, ale dla niej było już za późno. 
  Jeden z Nocnych Łowców skoczył na nią i wbił jej złoty miecz w plecy. Nie mogliśmy już nic zrobić, jak tylko się cofnąć. Na naszym oczach ona oraz kilkoro innych demonów zaczęło się rozpuszczać niczym lód od złotych mieczy. Wydaliśmy z siebie zwierzęcy krzyk, gdy spostrzegliśmy, że na dachach jest ich więcej. Straciliśmy na chwilę panowanie nad sobą.
- Ramira!- wrzasnęła Vixen z rozpaczą.
- Nie chcemy wam nic zrobić!- zaprotestował Xander, gdy zobaczył, że niektórzy już się szykują do ataku. W jego głosie pobrzmiewało zdecydowanie i łagodność- Nie chcemy was skrzywdzić. Chcemy tylko, pogadać z waszym Clave. Nie zamierzamy was krzywdzić, waszych dzieci czy bliskich, jednak ostrzegam, że jeżeli któryś z was na nas skoczy lub nam przeszkodzi, wybijemy wszystkich, co do jednego, bez względu na to w jakim wieku czy stanie jest!
  Wiedziałam, że blefuje. Może i jest demonem, ale nie chce być mordercą bezbronnych, jednak wiedziałam, że będzie do tego zmuszony, jeżeli nas nie przepuszczą. To była nasza jedyna szansa i nie mogliśmy jej zmarnować. Czekaliśmy w napięciu na dalszą część tego koszmaru. Łowcy przez chwilę się zastanawiali nad naszymi słowami... i opuścili broń. Jeden z nich zeskoczył z dachu i podszedł do nas z podniesionymi ramionami.
- Jeżeli nie tkniecie nas i naszych rodziny, pozwolimy wam iść. Przysięgamy na Anioła, a wiecie, co to oznacza. Jestem Robert Lightwood i w imieniu wszystkich przysięgam wam, że was nie tkniemy, jeżeli wy nie zaatakujecie nas.
  Lightwood?! Ojciec Isabelle, Maxa i Aleca?! A co jeżeli on jest tak zły jak jego starsze dzieci? Tu trzeba było użyć szantażu.
- Robercie Lightwood, trzymamy cię za słowo- zabrałam głos, choć w sumie nie powinnam. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia reszty- Nie skrzywdzimy waszych, ale wiec, że jeżeli złamiecie obietnicę, będziesz odpowiedzialny za śmierć najmłodszego syna. Wiesz pewnie, kim jestem. Demonem, torturowanym przez twoje starsze dzieci: Isabelle i Aleca. Maximilian poszedł ze mną i wybrał naszą stronę. Jest dla mnie jak brat, ale nie wystawiaj mojej cierpliwości i moich towarzyszy na próbę. Według was nie mamy litości, ale tak naprawdę mamy w sobie coś z ludzi. Jeden fałszywy ruch i koniec tej gadaniny. A teraz nas przepuśćcie!- kazałam im.
  Robert przez chwilę patrzył się na mnie w osłupieniu, aż w końcu pochylił się w naszą stronę i wskazał ręką drogę do siedziby rady. Zadowolona z siebie, ukłoniłam się Łowcy i poszłam przed siebie, a po chwili za mną cała reszta. Ale numer.


Okej o to i druga część, którą szybko mi się bardzo pisało. Jednak jak mi wyszło, wojna zajmie jeszcze jedną część albo i dwie, zależy jak mi wyjdzie akcja. Być może następna część również będzie z perspektywy Clary, jeszcze zobaczę. Mam nadzieję, że wam się podoba. Chcieliście szybko i proszę bardzo. Za błędy przepraszam, jakby co. Miłego czytania!

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział XXXIX

Rozdział XXXIX cz.1
Vennis
  Cisza panująca wokół mnie była przytłaczająca. Nikt się nie odzywał, poza Archei'em i Xanderem, którzy za mną nadal omawiali wszelkie komplikacje, które mogą wystąpić w najmniej spodziewanym momencie bitwy. Ja jednak nie chciałam już o tym rozmawiać. Przed oczami miałam twarze moich przyjaciół, rodziny, wszystkich, którzy kiedyś lub nadal coś dla mnie znaczą. Zawsze marzyłam, aby stać się prawdziwą wojowniczką, wziąć udział w bitwie i zginąć w walce. Wszyscy moi nauczyciele opisywali ją jako krwawą i okrutną, ale jednocześnie przynoszącą sławę i chwałę. Ten wyidealizowany opis wojny wpajano mi od urodzenia, jak każdemu dziecku z naszej rasy i byłam teraz bardzo rozczarowana. Ta walka może i przyniesie dużo chwały, ale znacznie więcej odniesiemy ofiar, a sława zdobyta dzięki śmierci innych nie jest niczego warta, przynajmniej w moim przekonaniu.
- Pani Vennis- Julie, dowódczyni wampirów, czekała aż łaskawie się do niej odwrócę.
  Z cichym westchnieniem zwróciłam uwagę na wampirzycę i ukłoniłam się w geście szacunku. Co jak co, ale jednej z najsławniejszych wampirzyc w Nowym Yorku się nie ignoruje. No chyba, że chce się mieć kłopoty z pobliskimi klanami.
- Tak, Julie?
- Patrz, co się dzieje za lasem- wskazała granicę lasu Dimgeit.
  Miałam właśnie się spytać, co tam mam niby zobaczyć, skoro nikogo tam nie ma, ale wtedy ziemia pod naszymi stopami zaczęła się trząść od równego marszu, wiatr przyniósł ze sobą znajomy zapach słońca, a niedaleko widać było promienie słoneczne, odbijające się od różnorakiej broni, którą nieśli ze sobą nasi przeciwnicy. Jednak coś mi nie grało. Mieli tutaj być za jakieś dziesięć minut, jednak już z daleka widziałam dowódców, którzy pokazywali, aby iść dalej w bujną roślinność lasu. Xander także to dostrzegł, bo podbiegł do nas razem z elfim przywódcom i z rozszerzonymi oczami obserwował sytuację. W jego oczach widziałam wściekłość, zacisnął pięści tak mocno, że aż pobielały mu dłonie. Niemal drżał ze zdenerwowania.
- A jednak nas chcieli wykiwać. Skoro tak, to koniec tego dobrego. Nie bawimy się w półśrodki. Wszystko robimy według planu: Archei, Vennis idźcie ze swoimi oddziałami. My dołączymy z drugiej strony. Powodzenia- skinął nam głową na pożegnanie i rzucił się biegiem w stronę swojego oddziału.
- Boisz się, Nefilim?- spytał się Archei.
- Byłam jedną z nich, znam ich sztuczki i nie boję się ich ani trochę. Idziemy, szybko- zarządziłam i obydwoje pobiegliśmy do swoich.
 Wszyscy stali już przygotowani i uzbrojeni w narzędzia, które pokazywałam moim przyjaciołom podczas treningu jak i swoje własne umiejętności. Zamknęłam oczy i ze świstem wypuściłam powietrze, co spowodowało, że moje skrzydła niemal natychmiast się rozwinęły, dzięki czemu mogłam wszystko obserwować z góry i używać swoich anielskich mocy ( trochę to dziwnie brzmi, ale co tam).  Nie chciałam się żegnać z moimi towarzyszami broni, gdyż był zwyczaj, że trzeba być dobrej myśli i nie żegna się swoich kompanów, więc skłoniłam się do nich w geście szacunku i zaczęłam iść w stronę pola bitwy.
  Ziemia drżała pod naszymi stopami od naszych ciężkich kroków, które było słychać niemal w całej okolicy. Szliśmy w niesamowitym skupieniu, a ciszę przerywało jedynie mocne bicie naszych serc, które biły tak, jakby chciały się wydostać z naszych ciał i nasze kroki. Czułam gorącą krew w moich żyłach, a czoło i skronie miałam mokre od potu. Byłam jednocześnie podekscytowana niczym myśliwy, który znalazł swoją upragnioną zwierzynę, ale też zdenerwowana, jednak nie mogłam pozwolić, aby emocje wzięły w górę inaczej zginę. Starając się zachować spokój, doszłam w końcu do wielkiej polany, znajdującej się w samym sercu Dimgeit. Kiedy tam doszliśmy, Archei już tam czekał na nas i uparcie wpatrywał się w zieloną ścianę lasu, a w ręku ściskał swój lśniący srebrny miecz. Podniosłam rękę na znak, żeby ,, moi ludzie'' zatrzymali się i zaczekali na dalszy rozwój wydarzeń. Wyjęłam na wszelki wypadek z pochwy rodowy miecz Sheparów i oparłam go na ramieniu. Dzięki wieloletniemu doświadczeni i treningowi, nie był dla mnie ciężki i mogłam go używać bez problemu.
- Rozdzielili się- szepnął do mnie Archei. W jego oczach widziałam napięcie- Rozdzielili się na dwa oddziały. Słyszysz to?
  Po chwili do moich uszu doszedł znajomy odgłos klikania, jakby zegar odliczał...
  Do diabła!
- Uważajcie!- krzyknęłam i zareagowałam błyskawicznie. Rozłożyłam ramiona jakbym chciała kogoś przytulić i nagle znikąd pod moimi stopami pojawił się ogień, który czułam także w swoich żyłach. W sekundę rozszerzyłam płomień tak, że utworzyłam ścianę, która zablokowała bomby z trującym gazem. Miały za zadanie usypiać elfy na polu bitwy, a wtedy stawały się dziecinnie łatwymi celami, a my bylibyśmy już do końca nieżywi. Zza ściany widziałam mnóstwo Nocnych Łowców, którzy chcieli nas otoczyć. Ścisnęłam miecz, rozwaliłam barierę i rzuciliśmy się w szał bitwy.


   Czas na część pierwszą, a o to i ona. Wiem, że krótka, ale nie miałam pomysłu. Mam nadzieję, że się wam podoba :D

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział XXXVIII

 Rozdział XXXVIII
  Endless
  Clary siedziała w bibliotece między regałami z książkami i przez cały czas płakała, a łzy nieustannie spływały jej po policzkach małymi strumyczkami. Nigdy nie widziałam jej bardziej załamanej, ale w końcu musiało do tego dojść. Ta dziewczyna jest silna, jednak każdy ma swoje granice. Serce mnie bolało, gdy tak na nią patrzyłam przez dziurkę od klucza,( bo nie lubiła, gdy ktoś widział jej chwilę słabości): załamaną, złą na cały świat za wszystkie te przykre rzeczy, które ją spotkały. Łzy cały czas napływały jej do oczu, mocząc dębowy stół, który nasiąkł jej słonymi łzami.
  Nie mogłam już na to patrzeć. Delikatnie weszłam do pomieszczenia, przysunęłam sobie krzesło i usiadłam obok niej. Ona jednak na mnie nie zwróciła uwagi tylko dalej płakała, ze schowaną twarzą w dłoniach. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Mimo tego, że jej łzy wsiąkły w mój sweter, objęłam ją ramionami tak jak zawsze, gdy była smutna i przytuliłam się do niej ciepło, aby wiedziała, że nie jest sama. Po krótkiej chwili odjęła ręce od twarzy i odwzajemniła mój uścisk. Drżała w moich ramionach i wstrząsały ją spazmatyczne dreszcze, jednak zdobyła się na słaby uśmiech, który miał pewnie mnie podnieść na duchu, żebym się o nią nie martwiła, ale to nic nie dało. Zaczęłam głaskać ją po włosach i klepać po plecach, aby dodać jej otuchy.
- Wypłacz się, jeżeli chcesz. Nikt nas nie widzi. Wszystkim nam jest ciężko ze świadomością, że być może jutro ktoś z nas zginie, ale czasu nie cofniemy. Wcześniej czy później, ta wojna musiała się rozpętać. Wiem, że są Nocni Łowcy, którzy nie są źli np. mały Max. Pewnie wielu by uważało, że jesteśmy źli i chcemy zabić ludzkich obrońców, jednak my tego nie chcieliśmy. Mieliśmy nadzieję na pokój, nie na walkę. Musimy walczyć o naszą wolność, tylko zwycięzcy piszą historię, nie ofiary. Kiedyś, Nocni Łowcy będą opowiadać swoim dzieciom o swojej porażce lub zwycięstwie i my tak samo. Mam tylko nadzieję, że uda nam się rozwiązać ten spór bez przemocy, jednak w cuda już nie wierzę.
- End...End...Endless...- szepnęła Clary, łamiącym się głosem- Ja...
- Powiedz mi w myślach, kochana.- zaproponowałam.
- Jesteś najlepszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam. Kiedy ja utraciłam nadzieję na nowe życie, ty mi przywróciłaś wiarę w siebie i w to, że kiedyś wyciągnę się z tego bagna, zgotowanego mi przez los. nigdy cię nie zapomnę, wiesz o tym, prawda?
- Wiem i ja też cię nie zapomnę. Przypomnij sobie, ile mamy tu wspomnień. Jak siedziałyśmy tutaj i czytałyśmy mangę- puknęłam dłonią w stół- Jak bawiłyśmy się  tutaj w chowanego razem z Simonem. Jak szukaliśmy tutaj informacji do wypracowań z angielskiego... może niektórzy z nas nie żyją wiecznie i kiedyś oni umrą, jednak wspomnienia są wieczne i zostają w naszych duszach na zawsze... o ile te dusze mamy.
- Ja w to wierzę- przekazała mi. W jej ,,głosie'' wyczułam, że już się uspokaja.- Wierzę, że nie jesteśmy skazani na cierpienia. Przynajmniej ci, którzy nie są źli. Wierzę w to, Endless, a jeżeli aniołowie ukarzą nas kiedyś za nasze istnienie, będę o was pamiętać. Będę pamiętać te wszystkie szczęśliwe chwile, spędzone w tym miejscu. Każda chwila będzie dla mnie najważniejsza. Życie może i zrobiło ze mnie ofiarę losu, jednak dało mi to, co zawsze chciałam mieć: kochającą rodzinę, a wy właśnie tyle dla mnie znaczycie. Więzy krwi są ważne, ale ważniejsze jest nasze poczucie, że kogoś kochamy bez względu czy jest z nami spokrewniony czy nie. Ty zawsze byłaś dla mnie jak siostra, tak samo Vennis, Magnus jak ojciec, a Simon jak brat. Janel, Sky i Ryan także są dla mnie ważni. Także Max mi pomógł i będę mu wdzięczna przez całą moją egzystencję. Kocham was, naprawdę. Nawet nie wiecie, jaka jestem szczęśliwa, że was mam. Dla innych są ważne pieniądze, ale dla mnie to rodzina jest priorytetem i wy nią jesteście. Nigdy was nie zapomnę, choćby nie wiem co.
- Choćby nie wiem co- zgodziłam się.
  Po chwili usłyszałam ciche kroki. Zza drzwi wychyliła się głowa Simona, a za nim Magnusa. Obydwoje mieli zmartwione miny. Wypuściłam Clary z objęć, która tylko mnie mocniej przytuliła, aby po chwili się ode mnie oderwać i pobiec wprost do Magnusa, który otoczył ją ramionami jakby była jego ukochanym pluszakiem. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Mogłam coś dodać, jednak tego nie zrobiłam, tylko pociągnęłam Simona za łokieć i wyprowadziłam z biblioteki. Lepiej zostawić ich samych. 
  Chciałam coś powiedzieć, jednak Simon mnie uprzedził, przyparł do ściany i mocno , i namiętnie pocałował. Przez sekundę stałam bez ruchu, jednak otrząsnęłam się i objęłam jego szyję rękami, aby go mocniej do siebie przyciągnąć. Czułam się teraz jak w niebie. Moje ciało ogarnęło gorąco. Mogłabym go całować przez całą wieczność i nigdy by mi się to nie znudziło. O to i spełniły się moje największe marzenia: byłam z Simonem.
  Całował by mnie tak jeszcze przez długi czas, jednak resztkami woli oderwałam usta od jego warg i spojrzałam mu w oczy.
- Simon, wiesz, że cię kocham, prawda?
- Błagam, nie mów, że mnie nie kochasz albo nie chcesz być ze mną.- jęknął.
  Nie mogłam się nie zaśmiać, po czym złożyłam na jego ustach kolejny pocałunek. Szybko się cofnęłam, gdy chciał to przedłużyć, jednak nadal trzymałam ręce na jego szyi.
- Niczego takiego nie chciałam powiedzieć. Po prostu... ja naprawdę cię kocham, a moje marzenie się spełniły. Może wyjdźmy w ten wieczór do kina czy gdziekolwiek? Odkąd jesteśmy razem, nie byliśmy na normalnej pierwszej randce.
- Żadna nasza randka nie będzie normalna- stwierdził z uśmiechem na ustach- Czarownica i wampir? To chyba nie jest normalne w świecie Przyziemnych. Od razu ostrzegam, że mogę cię pogryzać, co będzie całkiem zabawne w restauracji pełnej ludzi.
  Kiedy w mojej głowie pojawił się obrazek mnie w ramionach Simona, który pije krew z mojej szyi, na przykład nad jeziorem, poczułam jak moje policzki płoną. W żadnym wypadku nie chciałabym, aby przy tym był ktokolwiek, nawet pies. To było zbyt... osobiste.
- Jeżeli jesteś głodny, możesz się napić mojej krwi, przecież wiesz.
- Wiem, więc idziemy czy nie?
- Czy ja wiem...- powiedziałam kokieteryjnie.
  Simon jeszcze raz mnie pocałował, tym razem mocniej, a ja się nie opierałam. Mój mózg zaczął nadawać tylko: ,, O rany, ale on świetnie całuje!'' albo ,, Chwilo, trwaj wiecznie!''. Użył całej swojej siły, aby mnie trzymać w objęciach, choć nie miałam ochoty uciekać, tylko przytulać się do niego...
- Hej!- jęknął Max, gdy uderzył w nas głową.
  Momentalnie odskoczyliśmy od siebie, zarumienieni ze wstydu, z potarganymi włosami. Moje policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone, o ile to było możliwe, gdy spostrzegłam malinkę na szyi Simona. Max też ją zauważył i się zaśmiał, choć na jego twarzy widać było zakłopotanie. Zaczął się wycofywać w głąb korytarza:
- To ja wam chyba nie będę przeszkadzać, miłej nocy!- powiedział, po czym wystrzelił jak strzała w stronę swojego pokoju.
  Simon jeszcze raz przyciągnął mnie do siebie i zaśmiał się łagodnie. W jego oczach czaiła się miłość i pożądanie.
- Do diabła z normalnością! Odpuśćmy sobie park lub restaurację. Co powiesz na ogród i piknik tylko we dwoje? Nikt nas nie zobaczy i mam klucz.
- Nie mam nic przeciwko temu- posłałam mu promienny uśmiech- Chodźmy.


No i jak rozdział? Wiem, szybko dodałam. Wyszedł mi co prawda dłuższy niż zamierzałam, ale to jest plus, przynajmniej według mnie. Teraz zwijam się i postaram się szybko pisać rozdziały, a dzisiaj akurat nigdzie nie wychodzę, bo pogoda jest u mnie koszmarna, więc piszę, a potem sobie poczytam ,,Mechanicznego Anioła'', bo sobie wypożyczyłam :P. Co do nowego bloga, który jest właśnie jest w trakcie remontu, już go przygotowuje i właśnie obsadzam bohaterów. Jako główną bohaterkę wybrałam Rose Hathaway, choć miała być Selena Gomez. Jakby co w każdej chwili mogę zmienić :D Co prawda nadal zastanawiam się nad nazwą, ale chyba zostanie ta ,, Córka Aniołów''. Miała być ,, Córka Ciemności'', ale ta nazwa niestety jest zajęta, a nie chce mi się bawić w angielskie nazwy. O to i link, już wstawiłam wstęp:http://corka-aniolow.blogspot.com/ Nie dziwcie się, że tam jest na razie nijak. Niestety na szablon będę musiała długo czekać, ale jestem dobrej myśli.  To miłego czytania i do zobaczenia w następnym poście!
   
  

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział XXXVII

Rozdział XXXVII
- Okej, to jest zdecydowanie jedna z najbardziej skomplikowanych spraw świata- skwitowała Vennis, gdy odzyskała głos. Choć starała się mówić rozbawionym tonem, całą trzęsła się z emocji.
  Na jej twarzy nadal malował się szok, po opowieści Devina i jej matki. Jak się okazało, Jade Shepard rzeczywiście została zabita przez czarownicę z Salem- Helene. Jednak ( ku naszemu zdziwieniu) okazało się, że każda kobieta z rodu Shepardów ma swojego anioła stróża i, że anioł Jade dzięki Razjelowi i temu aniołowi, powrócił ją do życia tydzień po tym, jak została zabita. Vennis na początku była zła na matkę ( i chyba nadal jest), że nie odezwała się słowem, jednak ta wytłumaczyła jej, że chciała ją chronić i spotkać się z nią, gdy dorośnie. Ven nadal jest na nią zła, choć stara się opanować swój gniew. No cóż, do cierpliwych to ona nie należy, ale sama na jej miejscu byłabym wściekła. Ven przez prawie całe swoje życie wierzyła, że jej matka zginęła, a tu niespodzianka! Żyła i miała się bardzo dobrze. Tyle rzeczy zwaliło się na jej głowę. Szczerze jej współczułam, a niestety spotkanie Devina w niczym jej nie pomogło, jeżeli już to tylko pogorszyło jej nastrój. Ledwo przyjęła do wiadomości, że jest anielicą, a tu okazuje się, że jej kuzyn został strącony z nieba i jest upadłym aniołem, i to dosłownie! Dobrze, że ta dziewczyna ma mocną psychikę.
  Patrząc na jej matkę mogłam sobie wyobrazić jaka była, gdy miała tyle samo lat, co ona. Obydwie miały szczupłe figury, których niejedna dziewczyna mogła pozazdrościć, brązowe loki do pasa i te same łagodne rysy twarzy. Widać było, że mają w sobie coś z buntowniczek i mocno stąpają po ziemi. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ktoś wziął je za siostry. Jade wcale nie wyglądała staro, tylko pięknie i świeżo, jakby miała dwadzieścia pięć lat, a nie ponad trzydzieści. W sumie, nie dziwiłam się, dlaczego tata Ven zbuntował się, aby z nią być. Wydawała się być warta, aby pójść za nią choćby do piekła.
  Ale piekło, to my mieliśmy teraz. Wszyscy czekaliśmy na Magnusa i Ryana, którzy mieli nam przynieść nowe wieści, Endless i Sky oraz na te ,,posiłki'' ( o co im mogło z tym chodzić?). Tata Ven, na którego twarzy nadal widniały ślady łez ( szczęścia, nie smutku), nadal przytulał do siebie Jade i szeptał jej coś czule do ucha. Vixen od niechcenia głaskała Prezesa Miau, a Devin bezskutecznie próbował skupić wzrok Ven na sobie. Ludzie, kiedy to się skończy?
  Ledwie zdążyłam o tym pomyśleć, gdy do domu wpadły nasze czarownice z uśmiechami na ustach, a za nimi stali chłopcy, czyli Janel i Simon, a tuż za nimi do domu wszedł...
- Elfi przywódca?!- wyleciało mi to z buzi. Co on tu robi?
  Na te słowa, Vennis spojrzała czujnie na naszego gościa, jakby bała się, że zaraz zacznie nas zabijać czy coś, ale Devin położył jej rękę na ramieniu w uspokajającym geście. Ku mojemu zdziwieniu nie strąciła jej, tylko posłała mu słaby uśmiech i pomachała w stronę Janela, który z rozszerzonymi oczami wpatrywał się w swoją ciotkę. Endless i Sky również z skumały o co chodzi, bo obydwie wymieniły zdziwione spojrzenia.
- Ciocia?- szepnął Janel.
  Mama Vennis wychyliła się zza ramienia swojego męża i posłała mu szeroki uśmiech. Teraz to go zamurowało.
- Cześć, skarbie. Miło mi cię widzieć.
- M...nie...m...- zaczął się jąkać, więc wziął głęboki wdech, aby się uspokoić- Mnie też cię miło widzieć, choć mam mętlik w głowie. 
- Nie wiedziałam, że masz tam aż tak dużo miejsca. To baaaardzo ciekawe, milordzie- rzuciła sarkastycznie Ven. Widać, humor jej powrócił.
  Janel spojrzał na nią wilkiem i usiadł na najbliższym skórzanym fotelu. Elf ochrząknął, aby skupić zwrócić na siebie naszą uwagę i posłał nam miły uśmiech.
- Przepraszam, za to najście. Jestem Arhei, dowodzę moją armią, która wam pomoże w walce przeciwko Nefilim. Panienki Monroe mnie o to prosiły, więc jestem.
- To o to wam chodziło z tymi posiłkami? Nie mogłyście nam od razu powiedzieć?!- powiedziałam w myślach do Endless.
- Nie byłyśmy pewne czy nam się uda. Ich przyzywanie to ciężka robota, mieszkają w najgłębszych częściach ziemi i trudno jest ich ściągnąć na powierzchnię. A teraz pewnie będzie bójka, bo Sky ma chyba miętę do Arheia.
- Ma Janela- przypomniałam.
  Endless rzuciła mi spojrzenie mówiące ,, lepiej nie pytaj'' i przystanęła obok kuzyna Vennis. Endless miała rację. Jego mina wyraźnie mówiła, że ma ochotę na potrawkę z elfa. Simon z trudem powstrzymywał się od śmiechu, jednak próbował wszelkimi sposobami, aż w końcu zaczął udawać, że ma atak kaszlu. Teraz to mnie opanowała chęć wybuchnięcia śmiechem, choć to nie była najlepsza pora.
   W końcu zebrałam się w sobie, oparłam się o ścianę i skrzyżowałam ręce na piersiach, aby wyglądać na nieugiętą i poważną, choć pewnie marnie mi to wychodziło. W tej roli znacznie lepiej wypadała Vennis. Była urodzoną przywódczynią.
- Okej, dziękujemy za pomoc, Arheiu. Musimy jednak zebrać wszystkie nasze informacje i ułożyć plan...
- Jestem!- obwieścił Magnus, gdy wszedł z Ryanem. Na ich twarzach malowały się uśmiechy od których poczuliśmy ulgę ( przynajmniej ja). Bez powodu, nie byliby w dobrym nastroju, zwłaszcza w takim momencie. 
- No to są wszyscy- skwitowała Sky- Vennis, słuchamy cię.
- Najpierw trzeba wszystko wiedzieć, aby obmyślić plan, no chyba, że chcesz być jednym z wielu trupów w lesie Dimgeit. Choć w twoim przypadku i tak wszyscy wezmą cię za trupa.- rzuciła od niechcenia, po czym zwróciła się do Magnusa, nim Sky zdążyła się jej odgryźć- Jakie wieści od Xandera?
- Tak jak mówisz, walka rozpęta się na skraju lasu Dimgeit.- zaczął mówić Magnus- Według Xandera, jest to dobre miejsce dla nas, gdyż w lesie czyha wiele stworów, których nie znamy, ale są nam przyjazne w przeciwieństwie do Nocnych Łowców. Wszystko rozegra się wczesnym rankiem. Wszyscy Podziemni zadeklarowali się, że będą walczyć w imię swojej wolności, a demony przestaną terroryzować ludzi, przynajmniej przez jakiś czas. Xander wysłał również szpiegów w okolice Szklanego Miasta, jednak nikt stamtąd nie wychodzi i nikt nie wchodzi. Zadecydował, że będą dwa oddziały: największy w Dimgeit i trochę mniejszy na uboczu, gdyż musimy zdobyć Alicante. Mamy oszczędzać dzieci i starców, a głównym celem jest siedziba Clave. Mniejszy oddział stanowić będą Pożeracze przy wsparciu eidolonów i Oni...
- Rozdzielą nas?!- przerwała piskliwie Sky.- Nie mogą tego zrobić! Jesteśmy drużyną!
- Za dziesięć minut Vennis musi się udać do Podziemia, gdyż Xander mianował ją drugim przywódcą oddziału w Dimgeit, będzie dowodzić upadłymi aniołami- wtrącił się Ryan z błyskiem w oczach, ale i zmartwieniem wymalowanym na twarzy. 
  Rozumiałam go: był dumny ze swojej dziewczyny, jednak jako przywódca będzie jednym z głównych celów Nocnych Łowców. Vennis może i była wprawiona w walce i była dobrym przywódcą póki co, ale z tysiącami Nocnych Łowców sama sobie nie poradzi i nie będzie ich obchodzić, że była jedną z nich. Dla nich ona jest niczym. Wszyscy patrzyli na nią z tą samą mieszanką szacunku i troski, a jej rodzice wyglądali jakby mieli się rozpłakać.
  Vennis nie wyglądała jednak na zagubioną czy zrozpaczoną tylko zdeterminowaną, co nas zdziwiło. Ona jednak udawała, że tego nie widzi, tylko zaczęła chodzić po pokoju z rękami splecionymi na karku, jakby to miało jej w czymś pomóc. Wyglądała na bardzo skupioną.
- Podziękuję mu za ten zaszczyt. Ale wracajmy do rzeczy: Xander dobrze to rozegrał, nie wątpiłam, że nie jest dobrym przywódcą. Las Dimgeit jest dla nas niczym dodatkowa tarcza, w dodatku dwa oddziały to świetny pomysł. Również myśl z przywódcami jest świetna, gdyż każdy ze swojej rasy wie, jakie jego pobratymcy mają ograniczenia, a jakie zdolności. Dzięki takiej pomocy, możemy ,,bawić się'' z Łowcami na różne sposoby, choć oczywiście i oni mają sposoby na nas. Możemy jednak wzmocnić naszą ochronę jeszcze bardziej.
- Nie rozumiem cię- przyznał Janel- Jak to: jeszcze bardziej?
- Każdy z nas ma swoje słabości: demony najczęściej reagują na złoto, wilkołaki i lisołaki pali srebro, wampiry są wrażliwe na promienie słoneczne i święconą wodę, skrzaty i gnomy na elektrum, czarownice oraz czarownicy nienawidzą również święconej i Gwiazd Dawida, a upadłe anioły takie jak Devin nie przepadają za ogniem i uderzenie w blizny po skrzydłach je unieruchamia. Pamiętam wszystkie te sposoby i powiem o nich Xanderowi. Będziemy po prostu chronić się nawzajem: na przykład czarownicy nie znoszą Gwiazd Dawida, ale wilkołakom nic one nie robią, więc wystarczy, że wilkołaki je obronią i pójdą dalej do ataku. To proste, choć ciężko wcielić to w życie. 
- Ven, mamy mało czasu- pospieszał ją Magnus.
- Okej, okej. Mamo, zaprowadź ich do zbrojowni w naszym starym domu- zwróciła się do Jade- Arhei, ty pójdziesz ze mną do Xandera, gdyż musimy omówić strategię. Reszta ma póki co, wolne. Przyjdę najszybciej jak się da. Radzę wam, róbcie dziś co chcecie, gdyż nie będę owijać w bawełnę: ktoś z nas może jutro zginąć.- spojrzała nam w oczy, w których pojawiły się łzy, które jednak uparcie powstrzymywała. Chciała być silna, choć wiele ją to kosztowało. Nikt jednak to niej nie podszedł, tylko staliśmy czy siedzieliśmy na swoich miejscach jak zaczarowani.- Dzisiaj to być może ostatnia noc, kiedy spotykamy się wszyscy razem. To ostatnia noc, kiedy jesteśmy wolni, od jutra nie będzie odwrotu. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi i może jutro będę się powtarzać, ale chcę wam powiedzieć, że dni Clave są policzone.- urwała, nie mogąc zapanować nad swoim głosem. 
  Zanim ktokolwiek chciał powiedzieć jej słowa pocieszenia czy przytulić, chwyciła z wieszaka swoją bluzę i wyszła z pokoju. Nastała chwilowa cisza, jednak przerwali ją rodzice Vennis, którzy chwycili swoje rzeczy i poszli za córką. Janel również wyglądał, jakby chciał za nimi iść, jednak został i z miłością wpatrywał się w Sky, Simon w Endless, a Ryan w Vennis.
  Ostatnia noc, kiedy mogliśmy być sobą. Ostatnia, w której byliśmy razem. Nie mogąc wytrzymać wybiegłam z salonu i zaczęłam biec w stronę biblioteki. 

  I jak wam się podoba rozdział? Czekam na was, kochani :D Z tego co przewiduję, będzie jeszcze pięć rozdziałów, dwa z nich o walce, a ostatni to epilog. Więc niedługo zabrzmi ostatni dzwonek i rozpocznę nowe opowiadanie, tylko zmagam się z tytułem jaki nadać :D Póki co, jest to ,,Córka Aniołów''- podoba się wam? Piszcie, jeżeli macie własne pomysły. Miłego czytania!

PS: Dziękuję ludzie za tyle wejść, ponad 15000! Tydzień temu było z 14000, po prostu skaczę z radości. Naprawdę, dziękuję wam. Podsumowanie całego bloga zrobię w epilogu, więc póki co, ta liczba może się jeszcze zmienić. Naprawdę wam bardzo dziękuję. 

Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy