czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział XXIV

XXIV
  Endless
  - Twój brat tutaj mieszka?!- spytała się zdziwiona Vixen, patrząc na szpanerskie domy na 8th Ave w dzielnicy Chelsea. 
- Z zewnątrz robi wrażenie- mruknął Magnus.
  To była prawda. Nawet ja byłam pod wrażeniem tego, że Janel mieszka w jednym z tych luksusowych bloków. Z tego co wiedziałam, niektóre kosztowały kilkanaście tysięcy dolarów!
  Z lekkim zdziwieniem zauważyłam, że cały Manhattan jest opustoszały, choć jest dopiero ósma wieczorem i o tej porze jest niezły ruch. Może sprzedawcy zrobili sobie wolne? Albo usłyszeli o akcji Sky i Vennis, więc bali się wyjść z domu? W sumie: na ich miejscu także bym to zrobiła. Czasem zapomniałam, jak nieświadomi niebezpieczeństw są ludzie. Może dlatego zapominam, bo bardziej jestem czarownicą niż człowiekiem? Nigdy nie wiadomo.
  Weszliśmy do bloku, gdzie mieszkał Janel i wjechaliśmy na czwarte piętro windą. Wyszliśmy z niej szybko, starając się być cicho, aby nie zwrócić na siebie uwagi sąsiadów i stanęliśmy przed drzwiami do jego mieszkania. Jakby nas wyczuwał, otworzył drzwi i wpuścił nas do środka. O razu opadłam wraz ze Sky i Simonem na kanapę, a Vixen i Magnus stali przy ścianie. Janel zamknął za nami drzwi i odwrócił się z uśmiechem.
  Od razu uderzyło mnie lekkie podobieństwo do Vennis. Obydwoje uśmiechali się chytrze w ten sam charakterystyczny sposób, a czarne włosy Janela były podobne barwą do włosów Ven. Poza tym, wyglądali zupełnie inaczej. Janel był o pół głowy wyższy od Vennis, czarno- brązowe włosy opadały mu na czoło, a szare oczy iskrzyły się jak srebro. Gdyby nie jego chłopięce rysy i postawa, ktoś pomyślałby, że ma dwadzieścia sześć lat, zamiast osiemnaście, a umięśnienie zamiast odejmować mu lat- dodawało. Normalnie wyrośnięty licealista.
  Dom również wyglądał,  jakby mieszkał w nim trzydziestoletni mężczyzna, a nie osiemnastoletni chłopak. Wnętrze było pomalowane na beżowy kolor, podłoga wyłożona ciemnym drewnem, a meble wyglądały jakby miały z trzysta lat! W osłupieniu patrzyłam się na zabytkowy zegar, który musiał pochodzić z mniej więcej z osiemnastego wieku! Takie sprawiał wrażenie.
- Te meble są z naszego rodzinnego domu- zaśmiał się Janel- Dlatego są takie stare. Należały do rodziny  Shepardów od pokoleń. Mój ojciec kazał mi, abym je tutaj na razie ,, przechował''. Jest do nich bardzo przywiązany...
- Jan, mówiłeś, że to ważna sprawa- przerwała mu zniecierpliwiona Vennis.
  Janel podniósł ręce w geście pt. ,, Nic nie zrobiłem''. I kolejny gest, tak podobny do ruchów Vennis. Gdyby nie to, że wiem kim jest, pomyślałabym, że są prawdziwym rodzeństwem.
- Dobrze, więc na pewno wiecie, że Aline Penhallow przyjeżdża do Instytutu. W każdym razie: do Podziemi dotarły wiadomości, że jej przyjazd będzie opóźniony przez grupę demonów, które zaatakowały jej rodzinę w drodze do Instytutu, a musicie wiedzieć, że oni nie przechodzili przez bramę. Po waszym skoku- spojrzał na Vennis i Sky, które wyraźnie się speszyły- Bramy Alicante są zamknięte. Nikt nie może się przedrzeć do Idrisu, nawet sami Nocni. Łowcy zaczęli się nas wreszcie bać i to na poważnie. I nie próbujcie mnie zwieść, że to nie wy- zagroził w stronę naszych ,, bandytek''- Wszyscy w Podziemiach domyślili się, że to wasza sprawka. To było w stylu Vennis, a Sky słynie ze swojej nienawiści do Dzieci Nefilim...
- I co?!- wybuchła Sky- Mamy ich przepraszać?! To oni są wszystkiemu winni! Porozumienia są fałszywe, mnóstwo naszych jest skrzywdzonych! Myślą, że nie mamy uczuć, ale prawda jest inna! Jeżeli chcą wojny, będą ją mieli!
- Sky!- poderwałam się z miejsca.
- Hawkins, uspokój się!- dołączyła się Vixen.
- Mówię prawdę, Endless! Vixen, ty też to wiesz! Porwanie Clary przelało czarę!
- Dosyć!- krzyknął Magnus, wyraźnie rozzłoszczony naszym zachowaniem.
  Z zaciętymi minami zajęłyśmy swoje poprzednie miejsca. Wolałyśmy nie igrać z Magnusem. Kiedy jest wściekły, lepiej nie stać koło niego. Miał dużo cierpliwości, ale każdy ma swoje granice, a teraz pewnie je przekroczył. A my chciałyśmy jeszcze żyć. Znaczy nie wiem jak Sky, ale ja tak.
  Janel spojrzał po wszystkich, aby zobaczyć czy już jesteśmy spokojni. Przez chwilę patrzył się na swoją kuzynkę, po czym oparł się o ścianę i westchnął, jakby go przygniatał jakiś ciężar.
- Więc tak. Niestety mam też złe wiadomości. Do Nowego Yorku przyjdzie nasza znajoma osoba, a dokładnie znana Vennis. To Inkwizytorka Donatelle Price. 
  Vennis spojrzała na niego wpierw jak na wariata, a potem zrobiła coś czego w życiu bym się po niej nie spodziewała. Ruszyła przed siebie jak rozjuszony byk i chwyciła najbliższe krzesło. Simon, szybko przejrzał jej zamiary, aby po chwili zmaterializować się przy jej boku i przyciągnąć ją mocno do siebie, aby nie zrobiła nic głupiego. Zaczęła się szarpać i krzyczeć, ale Simon jej nie puścił.
- Ta wariatka! Szalona, chora na umyśle wariatka, chce przyjechać do Nowego Yorku! Nie było jej mało, że skrzywdziła mnie i moją matkę?! Zabiję ją! Zabiję!- wrzeszczała, szarpiąc się rozpaczliwie.
- Vennis! Daj mi skończyć!- Krzyknął Janel. Simon wypuścił ją z uścisku. Shepard chwycił ją za ramiona i potrząsnął.- Ona przyjedzie ze swoim synem! Twoim ojcem! On chce się z tobą zobaczyć! Jego posłannik był tu wczoraj wieczorem! Powiedział, że chce się z tobą spotkać!
  Ven wybuchnęła płaczem i przytuliła się do swojego brata. Drugi raz w życiu jest taka załamana. Reszta także nie mogła powstrzymać zdziwienia. Miałam rację. Ta dziewczyna niszczy się od środka, ukrywając wszystko w sobie. To nie może się tak długo ciągnąć.
  Wstałam z miejsca i zbliżyłam się do Janela i Ven. Położyłam dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się pocieszająco, choć na mnie nie patrzyła.
- Dasz radę. To dobrze, że twój ojciec, chce się z tobą zobaczyć... 
- Nie rozumiesz!- oderwała się od Janela i spojrzała mi głęboko w oczy. Na jej twarzy malowała się furia, pomieszana z rozpaczą- Ojciec zostawił nas, gdy jeszcze się nie urodziłam, choć doskonale wiedział, że moja mama jest w ciąży! Nie dawał znaku życia, nie odwiedzał nas. Nawet nie pofatygował się, aby do nas zadzwonić, a miał numer mamy. Mógł przynajmniej napisać list. Mógł zrobić cokolwiek, byleby pokazać mi, że o mnie pamięta. Mógł nawet kontaktować się ze mną przez Hodge'a, ale nie! On siedział w swojej szpanerskiej rezydencji! Dam głowę, że ma inną kobietę! Że nie pamięta mojej mamy, a chce się ze mną spotkać z litości!
- Ven, daj mu szansę!- wtrącił się Simon- Rozumiem, zranił cię i to głęboko. Na twoim miejscu tak samo bym się zachowywał, ale utracisz go już na zawsze. Masz szansę go poznać. Daj mu jedną szansę. Zobacz o co chodzi.
  Wściekłość zniknęła z jej twarzy. Przez chwilę chodziła po pokoju, aż westchnęła cicho i stanęła na środku pomieszczenia i spojrzała spokojnie na swojego kuzyna.
- Gdzie i kiedy?- spytała zwięźle.
- W jego domu na Fort- Washington Ave numer 14. Jutro, wieczorem mniej więcej o ósmej.
- Fort-Washington Ave?- spytała zdziwiona Vixen- Aż w Bronx? Z Manhattanu to jakieś... cztery godziny drogi?
- Zależy jak korki- Janel wzruszył ramionami- W każdym razie, idziesz tam? Mogę pójść z tobą...
- Nie- ucięła Vennis, z determinacją w oczach- Sama tam pójdę i dam sobie radę. Wysłucham czego chce, odpowiem mu i pójdę.
- Mogę cię podwieźć- zaoferował się Magnus- Mam wóz.
- Dziękuję- pokiwała głową z wdzięcznością- Dziękuję Magnusie Bane. Mam wielkie długi wobec was.
- W przyjaźni nie chodzi o spłacanie długów. Wspieramy się- objęłam ją ramieniem i przytuliłam, żeby poczuła się lepiej.
- Hej, czas goni- odezwał się Simon, stukając w swój zegarek na ręku- Musimy się zbierać, jeżeli tego wieczoru chcemy zebrać informacje. 
- Ja też będę się zbierał- przyznał Janel- Także mam swoje sprawy do załatwienia.
- Ja idę do Podziemia- oznajmiła Vixen- Ktoś idzie?
- Ja!- wtrąciła się Sky- Muszę porozumieć się z moim klanem, a Carissa pewnie będzie w Podziemiach.
- Będę wam towarzyszył- zaproponował Janel, patrząc zalotnie na Sky.
  Ta zarumieniła się lekko, jednak nie powiedziała nic w proteście. Obydwie w tym samym momencie, popatrzyłyśmy zdziwione na naszych krewnych. Sky i Janel? Coś czuję, że jak tak dalej będzie, to będę musiała odbyć ze Sky kobiecą rozmowę. Oby to nastąpiło jak najpóźniej. Nie uśmiecha mi się wytłumaczenie jej, czym różni się zauroczenie od zakochania. I wątpię, że Vennis będzie chciała to samo przerabiać z Janelem. 
  Coś jeszcze można dodać do listy rzeczy do zrobienia? Chyba nie. Dziś mamy spokój.

  
Hejka! Jak wam się podoba rozdział? Wiem, że krótki i mi pewnie nie wyszedł, ale chciałam coś jak najszybciej dodać przed końcem moich ferii. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. 
  Miłego czytania! 

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział XXIII

XXIII
  Bezwładnie osunęłam się na ziemię. Byłam sparaliżowana. Dosłownie padłam z wrażenia. Nie mogłam w to uwierzyć. Łapiąc się za włosy, kręciłam głową. 
  To niemożliwe! Ven nie miała w sobie nic z wampira! Poza tym, na samym początku gardziła nimi i nie bratała się z nimi! Ona... w połowie wampirem?! Nie! I jeszcze ta cała porąbana historia! Biedna Vennissa! To wyjaśniało, dlaczego często jest zgorzkniała i wygląda tak, jakby chciała jak najszybciej umrzeć. I jeszcze jej braterska miłość do Janela. Tylko on i wujek z całej rodziny jej został. Przebrzydła Donatelle! Miałam wielką ochotę pójść do siedziby Price'ów i policzyć się z jej ojcem i babcią. Ta dziewczyna nie zasłużyła na takie cierpienia! Gdyby nie oni byłaby zupełnie inna: pełna życia...
- Clary?- Nie zauważyłam Maxa, który wszedł do pokoju.
  Spojrzał na mnie zdziwiony i zszokowany. Nic dziwnego. Moje odbicie w lustrze było straszne: podkrążone oczy, twarz pobladła ze strachu, świecące się zielone oczy, wyglądające jak dwa szmaragdy na tle kredowobiałej skóry i krwistoczerwone włosy, zasłaniające połowę twarzy. Teraz przypominałam te dziewczynki z horrorów, tyle, że one były najczęściej małe i były brunetkami, a ja mam szesnaście lat i rude włosy. No, mniejsza o szczegóły.
- Co się dzieje?!- podbiegł do mnie i zaczął mną potrząsać.- Jesteś chora? Coś się stało? Może się czymś zraniłaś...
- Nic się nie stało, jedynie zasłabłam. Po prostu jest tu za duszno- machnęłam ręką.
  W połowie powiedziałam prawdę. Momentami naprawdę chciałam zemdleć od tej duchoty. Nawet dla szczura byłoby za duszno.
  Podźwignęłam się na nogi, jednak nadal czułam, że są wypełnione watą. Chwyciłam się szafki nocnej na wszelki wypadek. Max bez słowa wziął mnie za rękę i usadził na łóżku, po czym puścił mnie i niemal wybiegł z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Wykorzystałabym taką okazję, ale nie miałam sił. Nie mogłam uporządkować myśli. Za dużo rewelacji. Poza tym lepiej nie działać chaotycznie, inaczej stracę szansę na uwolnienie się z tej pułapki, a nie chcę tutaj zginąć lub spędzić resztę życia.
  Max nie wrócił. Czekałam przez pięć minut, jednak nie przychodził. Może Hodge go po prostu zatrzymał albo jego rodzeństwo? Wszystko możliwe. Westchnęłam cicho, odgarniając włosy z oczu i ułożyłam się na łóżku. Co mi innego pozostało? To jakaś męczarnia.
  I wtedy usłyszałam jakieś ciche pukanie, pod podłogą. Uniosłam się na łokciach i spojrzałam zdziwiona na podłogę. Co jest? Może mi się zdawało?
  Pukanie rozległo się znowu. I to nie byłam ja, a na dole nikogo nie było. Hodge musiał iść do swojego gabinetu, a reszta być może była na sali treningowej. Więc kto to mógł być?
- Pomóż mi!- krzyknął głos w mojej głowie. Mały, chłopięcy głosik- Błagam, ratuj!
  Jęknęłam z bólu. Krzyk niemal rozsadzał mi czaszkę. Co się dzieje?! 
- Proszę! Ratuj mnie! W twoim pokoju są drzwi! One zaprowadzą cię do mnie! Proszę Clary! Clary błagam!
- Przestań!- szepnęłam, próbując powstrzymać łzy bólu.
  Czułam jak głowa mi pulsuje. Złapałam się za nią, jakbym chciała ją powstrzymać od eksplozji. Oczy zaszkliły się od łez. Osunęłam się z łóżka na podłogę i zaczęłam się dławić. Czułam, że zwymiotuję, jednak nic się takiego nie stało. Odgarnęłam włosy z oczu i spojrzałam na obraz, na przeciwko. 
  Był to obraz przedstawiający morze o poranku. Słońce, wyglądające jak pomarańcza, wychodzące zza horyzontu i błękitne fale, które w świetle wyglądały jakby się ruszały, jak te prawdziwe. Ten obraz zawsze mnie uspokajał, nie wiem dlaczego. Może dlatego, bo miałam słabość do takich dzieł? Lubiłam obrazy przedstawiające krajobrazy. Może to przez to?
  I wtedy zobaczyłam dziwną dziurkę w słońcu. Wcześniej jej nie zauważyłam, a może jej nie było? Ale skąd się miała tam wziąć, tak nagle? Może sama ją zrobiłam przez sen? Nie. Nie jestem lunatyczką, a podczas przemiany ból był tak silny, że nie mogłam się ruszyć z miejsca.
  Wiedziona ciekawością, zerwałam się na równe nogi i podeszłam do obrazu. Włożyłam palec wskazujący w dziurkę i po chwili coś jakby kliknęło. Gwałtownie odsunęłam rękę, wstrzymując oddech. Ściana przede mną zaczęła się zapadać, aż moim oczom ukazały się kamienne drzwi, który nigdy nie widziałam. A co... co jeżeli ktoś mnie teraz zobaczy? 
   Wyprostowałam się jak struna i zamykając oczy, skupiłam się na otaczających mnie głosach. Po chwili usłyszałam odgłosy walki, a w zasadzie dwóch walk: Jace i Aleca oraz Isabelle i Maxa ( rozpoznałam ich, bo cały czas krzyczeli), Hugo, który siedział w gabinecie i Hodge'a, który najwidoczniej zasnął przy biurku. Ale... Hugo może tu przybyć w każdej chwili. Reszta także. Jak mam wyjść niepostrzeżenie, skoro mogą zastać pokój pusty? 
  Moja furia sięgnęła zenitu. Chciałabym mieć jakiegoś klona! Tak bardzo by mi się przydał!
  I wtedy żołądek fiknął mi kozła, wiatr, który pojawił się znikąd popchnął mnie na drzwi i przede mną... pojawiłam się ja. Identyczna. Patrzyła na mnie zdziwiona, ale jednocześnie gotowa do zadań.
  Kto by się tego spodziewał? Miałam ochotę krzyczeć z radości, jednak musiałam siedzieć cicho. Kiedy wrócę, Magnus będzie ze mnie dumny.
- Witaj, Clary.- uśmiechnęłam się promiennie, jednocześnie otwierając drzwi- Mam dla ciebie ważne zadanie bojowe.
- Mam robić za ciebie, co nie?- zgadła, krzyżując ręce na piersiach.
- Mniej więcej. Udawaj, że szkicujesz i mów co chcesz, tylko nie narób mi kłopotów. Jak przyjdzie Jace, to udawaj, że się w nim bujasz i tak dalej. Po prostu masz go doprowadzić do szaleństwa...
- Znam cały plan. W końcu to my go wymyśliłyśmy- rozłożyła ręce w geście pt.,, wszystko wiem, nie martw się''.- Jak ktoś będzie w pokoju, gdy będziesz wracać to po prostu jakby porażę cię niegroźnym prądem. Możemy się kontaktować przez myśli, a ty akurat masz w tym wprawę. A i ty też tak zrób to napięcie we mnie, jak będziesz przy drzwiach. Po prostu pomyśl o mnie, pstryknij palcami i od razu mnie porazi. Oczywiście, nie dam po sobie poznać. I tak w sumie będziesz odczuwać to co ja, choć odwrotnie to nie działa. Trochę dziwna zasada- wzruszyła ramionami.
- W sumie. Kiedy przyjdę, spróbujesz naszego gościa wykurzyć stąd albo poczekam. Wszystko jasne?
- Pewnie. Idź- popchnęła mnie delikatnie, wskazując ręką w stronę wejścia.
  Było strasznie ciemno, jednak dla mnie to nie problem. Pstryknęłam palcami, oczywiście nie myśląc o niczym i w mojej dłoni pojawił się ogień. Brak światła to raczej nie problem dla demona. Kto powiedział, że człowieczy demon nie może być niebezpieczny?
  Strach ścisnął moje serce, jednak determinacja wzięła w górę. Muszę pomóc temu chłopcu... kimkolwiek on jest. Westchnęłam ciężko i bez ociągania się, zaczęłam schodzić po kamiennych schodach.


Heja! Wiem, długo czekaliście, ale trzy blogi to trochę pracy. Mam nadzieję, że wam się podoba. Przepraszam, że tak mało, ale nie miałam zbytnio pomysłu, a poza tym, wolę nie zdradzać wszystkiego od razu, ale po trochu :D Miłego czytania!

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział XXII

XXII
Endless
  Zamrugałam powiekami. Moich uszu doszedł dźwięk włączonego telewizora i zapach świeżo parzonej kawy i... wody po goleniu? Czułam czyiś miarowy oddech na policzku.
 Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że leżę w ramionach śpiącego Simona na kanapie w domu Magnusa przykryta ciepłym, kaszmirowym kocem. Byliśmy sami, nie licząc Prezesa Miau, który siedział na ulubionym fotelu czarownika i obserwował nas jak strażnik. 
  Ale co ja tu robiłam? Przecież... i wtedy sobie przypomniałam, jak zasnęłam w trakcie rozmowy z Arianne. Pewnie była zła, a może mnie zrozumiała? Byłam strasznie zmęczona całym dniem i ostatnie co zapamiętałam, to jak zasnęłam przy stole w kuchni. Simon musiał wrócić od Raphaela i zdecydował, że zdrzemnie się wraz ze mną. 
  Mimowolnie zapiekły mnie policzki. Wyglądaliśmy pewnie jak para gołąbków. Moje serce wypełniła troska i... miłość. Zakochałam się w wampirze. I to w moim najlepszym przyjacielu. Normalnie sytuacja jak z filmu.
  Odgarnęłam zbłąkany kosmyk z jego twarzy. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie... gdyby Clary tu była, poprosiłabym ją, aby go narysowała. Pięknie oddałabym jego rysy twarzy....    
  Dlaczego cię tutaj nie ma, Clary? Tak bardzo za tobą tęsknię! Chciałabym obudzić się, przemoczona do suchej nitki. A byłabym mokra od wody, którą Clary by na mnie wylała. Potem zaczęłybyśmy się przepychać i walić poduszkami, a Simon objąłby nas obydwie i powiedziałby, że jesteśmy dziecinne...
- A zapowiadał się taki spokojny poranek- zaśmiała się Vennis, stojąca w drzwiach.
  Z zaskoczenia, spadłam z kanapy i upadłam na ziemię. Simon poruszył się i przetarł oczy. Na początku był zdezorientowany, ale później musiał przypomnieć sobie, że przytulał się do mnie, gdy spałam. Gdyby był człowiekiem, pewnie by się zarumienił.
  Vennis przyglądała nam się z rozbawieniem, ale w jej oczach widziałam coś innego... Ból? Strach? Dopiero po chwili zobaczyłam, że jest ubrana w cienką bawełnianą koszulkę i spodenki, które nie ukrywały jej runów i blizn. W dodatku, na jej ramionach spostrzegłam świeże rany. Ale skąd ona je ma?
  Simon też musiał je dostrzec, bo uniósł pytająco brwi, siadając na kanapie. Vennis jednak nic nie powiedziała, a jedynie sięgnęła po pilota i włączyła plazmowy telewizor. Czasem się zastanawiałam skąd on bierze na to wszystko pieniądze. Plazma- niemały wypadek.
- Uwaga- odezwała się prezenterka w programie telewizji CNN- Nadajemy ważną wiadomość. W Nowym Yorku, o pierwszej w nocy, znaleziono ciała czterech nastolatków. Byli jedynie ogłuszeni, jednak utracili swoje cenne rzeczy. Wszystkie ofiary miały na ramionach dziwne tatuaże, które tłumaczą jako uczestnictwo w pewnej sekcie. Nikt nie chce się w to wtajemniczać. Chłopców znaleziono w składziku, w prestiżowym klubie Pandemonium. Sprawcy nie są znani. Policja próbuje znaleźć trop, jednak na razie są marne skutki. Prosimy wszystkich o ostrożność.
  Spojrzałam zdezorientowana na telewizor. Tatuaże... Łowcy?! Zachłysnęłam się powietrzem, ze zdziwienia. Przecież oni NIGDY nie dali się wywieść w pole! A zwłaszcza ludziom. Ale...
- Vennis!- zagrzmiałam, gdy wszystko do mnie dotarło. Moje policzki zapłonęły z gniewu, a ręce zacisnęłam w pięści. 
   Zdobędę więcej ostrzy. I mam pomysł jak. Hawkins, pomożesz mi w wolnym czasie. To o to jej chodziło! Ja myślałam, że może ma kontakty i tak zdobędzie ostrza, a Sky będzie robić za pośrednika albo ochroniarza! Nawet do głowy mi nie przyszło, że napadną na łowców! To było... szalenie odważne i ryzykowne. I godne podziwu... Nie! Sky może i jest liderką klanu czarownic, ale to nie oznacza, że jej moc nie ma granic!
  Vennis wzniosła ręce w geście ,, nic nie zrobiłam'' i odsunęła się ode mnie. Już kiedyś widziała moje wybuchy gniewu. Wolała się wtedy trzymać jak najdalej, choć była trochę straszniejsza ode mnie i współczuła moim ofiarom. Teraz, to jednak ona była winowajcą, a ja byłam bliska eksplozji. Simon, w oka mgnieniu, chwycił mnie za ramiona, abym mu się nie wyrwała.
- Endless...
- Jak mogłaś wplątać w to Sky?!- starałam się nie krzyczeć, jednak średnio mi to wychodziło. Gotowałam się ze złości- Dlaczego nie mogłaś zdobyć tych ostrzy w bezpieczniejszy sposób?!
- Nie możemy bawić się w pół- środki, Endless! Tu chodzi o Clary!- zaprotestowała- Musiałam zrobić taką wyprawę. Byłam wabikiem, a Hawkins jedynie pozbawiała przytomności nasze ofiary! Łowcy wyrządzili nam masę złego i teraz niech to traktują jako ostrzeżenie! Zdobyłyśmy dużo ostrzy, które pomogą nam uratować wszystkich więźniów! To nie jest chyba wysoka cena!
- Po co tak ryzykować?!
- A po co siedzieć w miejscu i czekać na bieg wydarzeń? Przecież możemy wziąć sprawy w swoje ręce. Nie sprzymierzę się z łowcami. Już do nich nie należę. Tamta Łowczyni już nie istnieje!
- Za co ich tak nienawidzisz?! Kiedyś byłaś jedną z nich! Nie rozumiem cię, Vennisso Railey Shepard! Co oni zrobili?! Zabili ci całą rodzinę?!
- Tak!- wydarła się, po czym zsunęła się po ścianie, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
  W życiu nie widziałam jej tak załamanej. Nigdy się nie załamywała. Jeżeli coś się nie udawało, próbowała jeszcze raz albo zbywała to wzruszeniem ramion. Pierwszy raz widziałam, żeby płakała. Nie przypominała już twardzielki, tylko zagubioną nastolatkę. Pierwszy raz pokazała swoją słabość. 
  Co ja narobiłam? Wyrwałam się w objęć Simona i uklękłam przy niej. Czułam się jak winowajca. Vennis spojrzała na mnie smutno i wskazała palcem na tatuaż na ramieniu, w kształcie kwiatu lotosu. 
- Był to ulubiony kwiat mojej mamy- wyszeptała- Wytatuowałam go sobie, gdy miałam pięć lat. Rok po jej ,,śmierci''. W zasadzie nie wiadomo czy jest martwa. Nie znaleziono jej ciała, ale zaprzestali poszukiwań. Nie wiedziałam, że umarła. Utrzymywano to przede mną w tajemnicy, a było to łatwe. Umiałam czytać, pisać, chodzić i mówić, więc zaczęto mnie trenować. O jej śmierci, dowiedziałam się rok później, gdy przez przypadek podsłuchałam rozmowy Hodge'a z jednym z Clave. Wierzyłam w ich słowa, że ona wróci. Ale nigdy nie wróciła-pokręciła głową ze smutkiem- To długa historia. 
- Mamy czas- odezwała się Sky, która stała w drzwiach.
  Za nią stał Magnus i duch Arianne. Magnus pomógł mi postawić Ven na nogi i usadowił ją na kanapie, po czym usiadłam z jej prawej strony, a Sky z lewej. Simon oparł się o ścianę, obok niego Arianne, a Magnus usiadł w fotelu przy kominku. Wszyscy czekali na opowieść, patrząc jednocześnie na Ven ze współczuciem.
- Jest z nią źle- odezwała się Sky w mojej głowie.
- Dajmy jej opowiedzieć. 
- Wszystko się zaczęło od śmierci mojej mamy.- oparła się wygodnie o moje ramię i zaczęła opowiadać. Włosy łaskotały moją twarz, ale nie skarżyłam się.- Mieszkałam na obrzeżach Nowego Yorku, tylko z nią. Po śmierci  dziadka, babcia mieszkała w Hiszpanii i nie chciała wracać do Ameryki. Miałam dosyć szczęśliwe dzieciństwo, choć nie miałam ojca. Moja mama, Jade, mówiła, że wolał być kimś ważnym niż się nami opiekować. Zawsze opowiadała o nim z nutą goryczy w głosie. Rozumiałam to już jako mała dziewczynka, więc rzadko poruszałam ten temat, oczywiście, gdy nauczyłam się już mówić. Brat mamy, wujek Drake, często się nami opiekował. Starał się nauczyć mnie to, czego mógł mnie uczyć mój tata. Jego syn, mój kuzyn Janel także się starał mi pomagać. Janel także nie miał jednego z rodziców. Ciotka Jose odeszła do innego, gdy Janel miał zaledwie rok. To nas połączyło. Świetnie się rozumieliśmy i byliśmy jak rodzeństwo. W każdym razie, wszystko było dobrze do czasu, gdy mama dostała zlecenie, aby pojechać do Salem, aby wykończyć jedną z trzech czarownic, które zagrażały ludziom. Choć przez Clave utraciła mojego tatę, zgodziła się i pojechała tam. Miała tam być trzy tygodnie. Tymczasem ja siedziałam u wujka i uczyłam się potrzebnych umiejętności. Po upływie terminu, odwiedził nas jeden z Clave. Wyczułam, że coś się stało i Janel podzielał moje zdanie. Nasz gość, zamienił parę słów z wujkiem. Nastąpiła kłótnia, której niestety nie usłyszeliśmy, gdyż wujek podejrzewał, że będziemy podsłuchiwać. Często bawiliśmy się w szpiegów- uśmiechnęła się, po czym znowu spochmurniała- U wujka siedziałam przez pół roku, aż pewnego dnia przyjechał do nas Hodge Starkweather i powiedział, że ma obowiązek zabrać mnie do Nowojorskiego Instytutu. Drake oczywiście nie chciał mnie oddać i ja tam nie chciałam jechać, jednak odbyli jakąś dziwną rozmowę i wujek oddał mnie pod ich opiekę. Na pożegnanie, powiedział mi, że kiedyś moja mama będzie ze mnie dumna. Nie wiedziałam wtedy o co chodziło.
  Przybyłam akurat wtedy, gdy Maryse Lightwood była w ciąży. To ją poznałam jako pierwszą. To mama Isabelle, Aleca i Maxa. Jest zupełnie inna, choć kiedyś trzymała z Valentinem. Pewnie słyszeliście tą aferę, ale nieważne. W każdym razie: budziła we mnie wielki szacunek. Lubiłam przebywać w jej obecności. Opiekowała się mną jak druga matka. Oczywiście poznałam także całą resztę, ale nie związałam się z nimi za bardzo. Ze wszystkich wolałam Maryse i to się nigdy nie zmieniło. 
  Dowiedziałam się wszystkiego pewnej nocy, po moim treningu. Kiedy szłam do swojego pokoju, usłyszałam krzyki dochodzące z gabinetu Starkweathera. Wykłócał się z kimś i niestety nie mogłam rozróżnić pojedynczych słów. Hugo mnie zdradził.  Chciałam zniknąć stamtąd, jednak nie zdążyłam uciec. Hodge przypatrywał mi się ze łzami w oczach, których nigdy u niego nie widziałam, a pół roku to dosyć sporo czasu na poznanie kogoś. W każdym razie, w gabinecie powiedział mi prawdę. Powiedział także, że muszę walczyć z bólem, że nie mogę zawieść mojej mamy, która nie chciałaby, abym się załamała. To mnie zmotywowało i od tamtej pory starałam się wyrosnąć na wspaniałą wojowniczkę. Nie straciłam kontaktu z Janelem i Drake'em, choć trochę się to ograniczyło. Byłam pochłonięta walką. Potem do Instytutu Maryse sprowadziła Jace'a, który często ze mną walczył i zawsze wygrywał. To mnie motywowało do jeszcze większego wysiłku i wtedy.., straciłam jakąś część siebie. Zatraciłam ją. Stałam się istotą bez serca. Wpojono mi nienawiść do naszych wrogów. Byłam maszyną do zabijania demonów.
  Otrząsnęłam się, kiedy miałam czternaście lat. Na ścieżkę sprowadziła mnie pewna stara czarownica, która była moją ofiarą. To było w Denver. Role się wtedy odwróciły i znalazłam się w pułapce. Zginęłabym, ale ona dostrzegła coś we mnie, a raczej kogoś. Moją matkę. Powiedziała mi, że czarownice składają mi kondolencje i szukają jej, choć Clave przestało. Czarownica, która prawdopodobnie ją zabiła, była naszym wspólnym wrogiem, a ja jej zaufałam. Było w niej coś takiego, że uwierzyłam w każde jej słowo. To wtedy, odzyskałam siebie i równowagę w moim życiu. Stałam się milsza i pomocna, choć oczywiście coś musiało zostać. Kilka lat takiego treningu, wyryło się we mnie na zawsze.
- Spotkałaś kiedyś swojego ojca?- spytał się Simon.
- Raz, ale nawet nie zwrócił na mnie uwagi. O babci wolę nie wspominać. To głupia żmija- syknęła. Raczej jej nie lubiła. To było widać.
- A to, że współpracowałaś z demonami to prawda czy nie?- spytała się Sky, nie ukrywając swojej ciekawości, mimo całej sytuacji- No bo wiesz...
- Nie. Ktoś to wymyślił, aby mnie oczernić. Nie wiem kto, ale kiedyś się dowiem- W jej oczach błysnęła nienawiść.
- Nie musisz ukrywać słabości. W ten sposób, niszczysz siebie od środka - przytuliłam ją do siebie.
  Zamiast mnie odepchnąć, wtuliła się we mnie i ścisnęła moją rękę.
- Masz rację, Endless. Zawsze masz rację.
- To ja- wzruszyłam ramionami.
  Wtedy zadzwonił telefon Vennis. Wyciągnęła go z kieszeni swoich spodenek, lecz nie odbierała. W końcu, wyrwałam jej komórkę z ręki i odebrałam. 
- Halo?
- Vennis!- krzyknął jakiś chłopak. Domyśliłam się, że to Janel.- Mam dla was ważne informacje! Posłuchaj...
- Vennissa nie może chwilowo rozmawiać- przerwałam.
  Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. 
- Kim jesteś?- spytał poważnym tonem.
- Endless Monroe, przyjaciółka Vennis. Ty pewnie jesteś Janel.
- Zgadza się.- potwierdził-Endless, musicie się ze mną spotkać. Szczególnie Vennis. Bądźcie w moim domu za dwadzieścia minut. Vennis zna adres. Macie tu natychmiast przyjść! To bardzo ważne. Przekażesz?
   Popatrzyłam zdziwiona na telefon. Coś aż tak ważnego? Co to może być? Czułam jednak, że to poważna sprawa. 
- Przekażę- szepnęłam i rozłączyłam się. 
  Spojrzałam na twarze wszystkich zebranych. Na wszystkich malowało się nieme pytanie ,, co się dzieje?''. Co się działo? Sama nie wiedziałam. W ogóle nie wiedziałam, co dalej. Cały plan się chwieje. Trzeba było jednak walczyć. Choćby nie wiem, co.
- Janel prosi o kontakt. Ma nam coś do przekazania.


Miałam czas, aby napisać, więc o to i rozdział. Chyba najdłuższy ze wszystkich. Mam nadzieję, że się wam podoba!

środa, 6 lutego 2013

Rozdział XXI

XXI
- Miałeś ciężki dzień?- spytałam, całując go w policzek.
  Siedzieliśmy na moim łóżku, przytuleni do siebie jak prawdziwa para z filmu romantycznego. Jace doskonale odgrywał swoją rolę ,, zakochanego chłopca'', cały czas mnie całując. Szczerze: gdyby nie prawda, uwierzyłabym w jego uczucia. Ale rzeczywistość dawała mi w kość. 
- Nie, a dlaczego tak pomyślałaś?- objął mnie jeszcze mocniej i zaczął głaskać moje włosy.
  Przebiegł mnie lekki dreszcz, jednak go stłumiłam. Dotknęłam palcami świeżych blizn na ramieniu. Nie były to ślady po runach, ale coś innego. Ale co? Te rany wydały mi się bardzo znajome, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie je widziałam... 
   Jace zaśmiał się lekko i pocałował mnie prosto w usta.
- Dlaczego tak interesują cię moje blizny?- spytał, kilka centymetrów od mojej twarzy, aż czułam jego oddech- Jestem Nocnym Łowcą, co chwilę mam nowe ślady po walkach. Takie jest nasze życie. Nie jestem niestety, niezniszczalny. 
- A szkoda, bo chciałam wiedzieć skąd je masz. W końcu się o ciebie martwię- odepchnęłam go lekko od siebie. Nie mogłam znieść takiej bliskości. Za dużo.
  Jace spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Wiedziałam, że popełniłam oczywisty błąd. Ale jak mam tu zachować godność? ,, Oddałam'' się Dziecku Nefilim! Nie wiem, co by powiedział o mnie Xavier, gdyby mnie teraz zobaczył. Był to przywódca wszystkich ras Podziemnych, z którym miałam dobre stosunki. Niemal przyjacielskie. O Maxie raczej nic nie powie. Uważa, że jeżeli znajdzie się mały łowca i nie będzie się przed nami bronił, to można mu wpoić prawdę i uchronić życie od krwi i blizn. A co ja właśnie robiłam? Nie powinien mieć żadnych ,, ale''. Zwłaszcza, że Max to najmilszy i bardzo sprytny Nocny Łowca jakiego spotkałam. Dałabym sobie rękę uciąć, że w innych Podziemnych wzbudzi pozytywne uczucia, a nie negatywne.
  Jace wyraźnie zinterpretował moją postawę, jako brak zaufania w stosunku do niego, a przecież jego plan i tej Aline ( Brrr!) zakładał, że mam mu ufać. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. W głowie zrobił mi się mętlik, jednak nadal mogłam w miarę trzeźwo myśleć.  
  I nawet nie wiedział, co ja mu szykuję. Ale to powoli.
  Cel nr.1- ,, rozkochać'' go w sobie tak, że powie mi wszystko. Potrafiłam wyczuć kłamstwo, więc nie będzie mógł mnie okłamać.
  Cel nr.2- wyciągnięcie z niego informacji i ucieczka wraz z innymi więźniami z Instytutu.
   Oby tylko wszystko poszło po mojej myśli. Muszę tylko pozbyć się dumy i godności. Na chwilę stać się uległą demonicą, która oszalała z miłości do Nocnego Łowcy. Fuj.  
  Oj, czeka mnie żmudna praca. Muszę się skontaktować z Vennis albo Endless. Nie mogą wkroczyć! Nie teraz! Wpierw muszę zdobyć informację. Potem ekipa ratunkowa może mi przyjść z odsieczą.
  Schowałam głęboko w sobie godność i objęłam go mocniej. Zrobiło mi się gorąco. Jace puścił mnie dopiero po dwóch minutach. Obydwoje dyszeliśmy jakbyśmy przebiegli maraton. Gdyby nie rzeczywistość, byłabym nim oczarowana... 
  Clary! Opanuj się!
  Położyłam mu głowę na ramieniu i zaczęłam opuszkiem palca, śledzić atramentowe runy na jego skórze. Czułam na sobie jego wzrok, jednak nie patrzyłam na niego. Moje oczy, potrafiły mnie zdradzić. 
  Kiedy byłam mała, często się zastanawiałam, dlaczego my mamy niewyczerpalne źródło energii, a Łowcy muszą robić sobie runy, aby zyskać jakieś zdolności. Magnus mi powiedział, że to może być kara, za pychę i samolubstwo. Teraz jednak, zdawało mi się, że to nie przez to. Oni byli po prostu ludźmi, ale nie chcieli się do tego przyznać. Uważali, że krew Anioła czyni ich istotami ponad inne. Prawda była jednak inna, ale nie chcieli się do tego przyznać.  
- Nad czym się tak zastanawiasz, lisico?-mruknął, patrząc na swoje ramię- Coś cię trapi?
- Jak każdego- zauważyłam, wzdychając- Ale to nieważne. Stare problemy. A u was coś nowego?
- Poza tym, że prawie złamałem Alecowi nos podczas treningu to nic- zaczął nawijać kosmyki moich włosów na palec.- A z tobą wszystko w porządku? Może źle...
- JACE!- rozległ się wrzask z salonu. Od razu rozpoznałam głos Isabelle- Chodź tutaj!
- Nigdy świętego spokoju- mruknął.
  Puścił moje włosy, dał szybkiego buziaka i niemal wybiegł z pokoju, starając się nie trzasnąć drzwiami. Zdenerwowana, położyłam się na łóżku. 
  Idiotka! Po co to przeciągałam?! Głupia Isabelle! Pewnie ta Aline tu przyjechała! Kiedy ja znajdę kolejną szansę?! Dlaczego tak długo to trwało?! Miałam ochotę sobie przyłożyć. Nie wiem, co inni by o mnie powiedzieli. Ktoś na pewno wybuchłby śmiechem- zgaduję, że Vennis. Ona potrafiła się śmiać z czegoś w nawet najgorszej sytuacji.
  Wzięłam się szybko w garść i skupiłam na rozmowach w budynku. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi. Poza tym: nie miałam innego pomysłu. 
- Co się dzieje, Hodge?- usłyszałam pytanie Jace'a.
  Ktoś głośno westchnął. Chyba Alec. 
- Są jakieś ataki- powiedział ze złością w głosie- Znaleziono nieprzytomnego łowcę, bez broni w klubie Pandemonium. A w zasadzie całą grupę nieprzytomnych wojowników. Byli otumanieni magią. Bardzo silną, podobną do Agramona. Podejrzewamy, że klan czarownic przeniósł się skądś do N.Y.
- Ale przecież nie atakowałby łowców!- zaprotestowała Isabelle, uderzając czymś o podłogę- Czarownice i czarownicy wiedzą, że z łowcami lepiej nie zadzierać. A zwłaszcza odzierać ich z broni. Może to jakiś dziki czarownik albo...
- Albo to sprawka Vennissy Shepard- wtrącił się Hodge.
  Nastała cisza. Słyszałam przyśpieszone bicie serc łowców. Byli zdenerwowani. Ale czym? Ven budziła w nich strach? To byłaby w sumie bardzo dobra wiadomość. Ona także byłaby 
zadowolona. Lubiła budzić grozę w swoich ofiarach i wrogach, a oni na pewno nimi byli.
- Dlaczego myślisz, że to ona atakuje łowców?- Isabelle przerwała milczenie.
- Dlatego, bo ona nie do końca, pogodziła się z wypędzeniem z Clave, choć z moich źródeł wynika, że bardzo mocno związała się z Podziemnymi. Hugo mi to przekazał. Prosiłem go, aby czasem do niej zaglądał.- pośpiesznie wyjaśnił. Kurde. Zapamiętać: zamykać okna, aby Hugo mnie nie obserwował. I trzeba ostrzec resztę.- W końcu to córka Jade Shepard, a niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jade była bardzo wojownicza i odważna, ale trzymała się własnych zasad i potrafiła się mścić oraz być bezlitosna. Vennis jest bardzo podobna do matki. Z wyglądu jak i charakteru. Poza tym, Clave wyrządziło jej wiele zła. Jade została wysłana na polowanie na jedną z czarownic do Salem, gdy Vennissa miała cztery lata i tam prawdopodobnie zginęła. Nie wiadomo, gdyż nie znaleziono ciała, ale uznano ją za martwą.
- A ojciec?- spytał się Jace- Nigdy nic nam nie mówiła o rodzinie...
- Bo niewiele o niej wie. Jej ojca, Isaaca Price'a znałem od czasów liceum. Był to naprawdę świetny kompan: uczciwy, sympatyczny i nie brak mu było sprytu, jednak wpadł w sidła Jade. A raczej jak mówił ,, Poznał inną Jade. Inną niż każdy ją zna''. Może to prawda, ale w każdym razie: matka Isaaca, Donatelle, była Inkwizytorką i znała wybryki Jade. Odizolowała syna od Jade, gdy ta była już w ciąży. To był wielki cios dla małej, gdyż wychowywała się bez ojca. Dla jej matki także. Isaac nadal żyje, siedzi w rodzinnym domu, ale nie zna córki i wątpię, że chce poznać. Donatelle na pewno pomieszała mu w głowie. Szkoda mi tej dziewczyny. Życie wiele razy sobie zakpiło z małej Vennissy. W końcu musiała wejść na złą drogę. To było nieuniknione. A szkoda, bo ma wielki potencjał.
- Powiedziałeś, że niewiele wie o swojej rodzinie- zaczęła Isabelle, starając się widocznie spowodować napięcie. Chyba lubiła klimat grozy- Ale to nie jest w sumie niewiele.
- Wiele, wiele moja droga. Dlatego, bo jest coś czego nie wie. Jade jest tak naprawdę córką Łowcy i wampira. Matka Jade- Laurel, była z klanu Camille. W żyłach Vennis płynie nie tylko krew Łowcy, ale i wampira. 


Hej wszystkim! Przepraszam, że długo czekaliście. Niestety u mnie jest tak, że jak zaczynamy mieć ferie czy coś w tym stylu, to nas poganiają z testami, a że mam dużo godzin, to nie mam czasu. Wiem, rozdział krótki. Przepraszam, ale co do Clary to wyczerpały mi się pomysły. Chwilowy brak weny. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Przepraszam, jakby coś :D
   
   

Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy