poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział XXXIV

Rozdział XXXIV
Endless
  Wojna zbliżała się nieubłaganie, więc musieliśmy dziś poćwiczyć. Choć demony miały swoje sposoby na obronię, woleliśmy się ubezpieczyć, a poza tym, gdyby nam zabrakło mocy mogliśmy użyć naszych nabytych umiejętności. Z tego powodu znajdowaliśmy się w sali gimnastycznej naszej szkoły, czekając na naszą mentorkę, czyli Vennis, gdyż biegle posługiwała się wszelką bronią i znała wiele podstępnych sztuczek, które mogą się nam przydać na polu bitwy. Była sobota, więc sala była pusta, a Sky uśpiła personel, aby nam nie przeszkadzał, więc można było sobie wyobrazić, że jesteśmy kompletnie sami. Niestety niektórzy to wzięli to aż za bardzo do siebie, gdyż Sky i Janel zaczęli się całować za kurtyną, która zwykle oddzielała dwie połowy boiska ( przy okazji, kiedy wybuchła ta ich wielka miłość?!), Max zaczął skakać niczym małpa od drabinki do drabinki, aby pokazać jaki jest szybki, a Magnus dla zabicia czasu zaczął żonglować kulkami niebieskiego ognia. Ja i Vixen patrzyłyśmy na to z zażenowaniem, aż nie chciało nam się wierzyć, że zachowujemy się jak gdyby nigdy nic, choć nad nami wisi widmo zagłady. 
  Vixen odrzuciła swoje rude włosy do tyłu i złożyła ręce przy ustach, aby wszyscy ją słyszeli:
- Sky i Janel, to jest miejsce publiczne! Jeżeli już się chcecie obściskiwać, to znajdźcie sobie pokój!
  Kuzyn Ven wyjrzał zza zasłony ze złym wzrokiem, a Sky wychyliła się z ukrycia i obdarowała nas speszonym uśmiechem. Mimowolnie wybuchnęłam śmiechem, gdy zobaczyłam jacy oni są narwani. Janel miał rozczochrane włosy, malinkę na szyi i ślady szminki na policzkach, a włosy Sky przypominały gniazdo, nie mówiąc o jej napuchniętych wargach i policzkach, które zdawały się płonąć żywym ogniem. Jeszcze bardziej wybuchłam śmiechem, a Vixen zaczęła chichotać.
  W tym samym momencie do sali weszła Vennis, ubrana w czarne spodenki i szary top, a włosy związała w kucyk, dzięki czemu nie będą jej przeszkadzać. Rozejrzała się po sali, aby znaleźć powód naszego rozbawienia, aż trafiła na swojego kuzyna, który właśnie wychodził zza zasłony ze Sky. Tak samo jak ja dostała ataku śmiechu, aż złapała się  za brzuch. Kręciła głową z niedowierzaniem na twarzy:
- Kogo my tu mamy? Jakie z was słodziutkie gołąbeczki! Powiedziałabym coś w stylu ,, znajdźcie sobie pokój'', ale mam mało czasu, aby wam przekazać całą moją wiedzę. Poza tym, musicie jeszcze wezwać resztę naszej armii i mamy całą masę rzeczy do zrobienia. Wstawać!- krzyknęła, aż wszyscy zerwali się na równe nogi.
  Za nią wszedł Ryan i Simon, którzy ustawili się po jej dwóch stronach niczym ochroniarze, a potem doszła także Clary z determinacją, która malowała się na jej twarzy. Jej rany częściowo zniknęły, choć zostały blizny i wiedziałam, że tak naprawdę ją bolą, ale nie chce dać po sobie tego poznać. Wolała kryć swoje cierpienie niż patrzeć, jak inni się nad nią litują. Nie potrzebowała od nikogo żadnej łaski, wolała być niezależna.
  Vennis stanęła na środku sali, gdzie była już rozstawiona wszelaka broń np. miecze, sztylety, włócznie i jeszcze jakiś dziwny bat, emanujący dziwnym, zielonym kolorem. Wpierw podniosła jeden z mieczy o srebrnej rękojeści. Z łatwością podniosła broń i zaczęła chodzić na obok nas i patrzeć nam oczy, aby upewnić się czy słuchamy. Teraz zamieniła się w wielką wojowniczkę.
- Więc może od początku: każdy z was dostanie jedną z tych ,, zabawek'' do zabijania, w razie problemów. Musimy przewidzieć wszystkie niedogodności, dlatego jest to coś w rodzaju zabezpieczenia. Każdemu z was dam jeden z tych przedmiotów i wybierzecie ten, z którym czujecie się najpewniej. Sztyletów także możecie użyć, gdyż są pozbawione swoich szkodliwych skutków ubocznych. Jeżeli chodzi o miecz- wskazała na swój- Musicie czuć się z nim pewnie i oczywiście wybrać dla siebie nie za ciężki i nie za lekki; w sam raz. Jeżeli będzie za ciężki, wtedy jesteście z góry przegrani, to samo jeżeli chodzi z za lekkim. Musicie przewidywać ruchy przeciwnika i odpierać jego ataki. Nie stoicie prosto jak słupy, a zgięci w kolanach i lekko pochyleni. Możecie również wykorzystać wzrost i siłę przeciwnika. Jeżeli uderzy on za mocno, uchylicie się przed ciosem i załatwicie go jednym szybkim ruchem, który musi być precyzyjny, no chyba, że chcecie skończyć jako trup. Spieszę zademonstrować. Magnusie, wybierz odpowiedni dla siebie miecz i stań mniej więcej dwa metry ode mnie- powiedziała do przybranego ojca Clary, wskazując na te ,, zabawki'' jak to określiła.
  Magnus posłusznie chwycił średniej wielkości miecz, którego rękojeść była ze stali, po czym podszedł do Ven i wyciągnął broń przed siebie. Vennis również to zrobiła, uprzednio kłaniając się i tak jak mówiła, ugięła się lekko w kolanach i pochyliła w stronę przeciwnika. Wyglądała niczym lwica, polująca na swoją ofiarę. Wszyscy patrzyli na nich ze skupieniem, jakby byli zahipnotyzowani.  
- Magnusie, zaatakuj mnie i nie bój się. Rób co chcesz. Wyobraź sobie, że jestem twoim najzacieklejszym wrogiem. Zaatakuj mnie, parszywy psie! Żałosny czarodzieju, złodzieju, wygnańcu z Peru!- krzyknęła, aby go rozzłościć.
  I to podziałało. Nienawidził, gdy ktoś wspominał o jego wygnaniu. Z wściekłością zaczął uderzać w Vennis, jednak ona zręcznie odpierała jego ataki. Co chwilę rozlegał się odgłos mieczy, które nacierały na siebie z wielką siłą. Vennissa jednak chciała go jeszcze bardziej sprowokować do ataku, bo cały czas wyrzucała z siebie różnego rodzaju obelgi. W końcu Magnusowi puściły nerwy i z całej siły uderzył w łowczynię. Ta jednak zrobiła unik, zakręciła się wokół osi niczym baletnica i jednym kopnięciem powaliła Magnusa na podłogę, po czym przyłożyła mu czubek miecza do gardła. Na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech:
- Nieźle, panie Bane.- pomogła czarownikowi wstać i pokiwała głową z uznaniem- Jesteś niezły, jednak popełniłeś właśnie ten błąd, o którym mówiłam. Jeżeli uderzycie za mocno, przeciwnik wykorzysta waszą siłę i powali was jednym szybkim ciosem na ziemię, co z góry będzie dla was wyrokiem śmierci. Dziękuję Magnusie i przepraszam za te obelgi.
- Nic się nie stało, Vennisso, możesz mówić dalej- machnął ręką i wrócił na swoje miejsce.
- No dobrze. Więc teraz czas na włócznie, choć tutaj bardziej chodzi o talent strzelecki i dobre oko. Nie będę się przy tym zatrzymywać. Ze sztyletami chodzi o to samo co z nożami, czyli chwyt pewny i oczywiście dobre wyczucie, aby przypadkiem nie zranić przeciwnika w minimalnym stopniu. A to- podniosła z podłogi bat i owinęła go wokół nadgarstka- jest broń aniołów mścicieli, którą zdobyłam od pewnego znajomego. Na pierwszy rzut oka jest to zwyczajny bat, którego zwykle używają Nocni Łowcy. W rzeczywistości, potrafi on o wiele więcej, gdyż był on zanurzony w wodach Jeziora Lynn. Jezioro to jest o tyle ważne, że jest jednym z trzech Darów Anioła, a jego wody są trujące dla Nocnych Łowców, jednak przyjazne dla nas. Dzięki temu, że ten bat jest wykonany z elektrum, może z łatwością powalić najgroźniejszego Nocnego Łowcę na kolana, jednak trzeba się nim umieć posługiwać. To pokrótce o tych narzędziach. Ja biorę ten miecz, gdyż jest on w mojej rodzinie od pokoleń i tylko ktoś z moich krewnych może go używać. Incendio!- krzyknęła i podniosła go nad głowę, a miecz rozjaśnił się jak te anielskie sztylety.
  Janel pokiwał głową i bez skrępowania podszedł do kuzynki i zaczął szukać swojej broni. Vennis wyszeptała jakąś formułkę pod nosem i opuściła miecz, dzięki czemu stracił swój blask. Gestem pokazała nam abyśmy wybrali broń, zabrała pokrowiec na miecz i odsunęła się pod ścianę. Po chwili dołączył się do niej Ryan i z czułością odgarnął jej zbłąkany kosmyk z czoła. Ta uśmiechnęła się do niego i pocałowała go w policzek. Zdusiłam w sobie śmiech. A jednak Max ( który przyszedł dziś wieczorem do mojego pokoju) miał rację, że są razem. No cóż, widać, że są dla siebie stworzeni. Byłam pewna, że się nią dobrze zaopiekuje, jeżeli przeżyją...
  Odpędziłam od siebie natrętne myśli i w końcu mój wybór trafił na piękną włócznię, zrobioną z wytrzymałego ( i jak znam życie zaczarowanego) drewna z wymalowanymi na nim dziwnymi wzorami. Chwyciłam też parę strzał i skórzany kołczan. Sky wybrała za to bat i z uśmiechem owinęła go wokół nadgarstka, tak jak to zrobiła Vennis. Po chwili podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Musimy iść, kochana. Trzeba przygotować wszystko na wezwanie naszych ,, posiłków''- narysowała w powietrzu cudzysłów- Musimy to zrobić dziś wieczorem, jednak potrzebna jest nam Nadine, a także Magnus. Mój klan już czeka w Ridgewood, w Evergreen Park. Potrzebujemy każdej pary rąk, aby wezwać dużą liczbę naszych pomocników. Nie poradzimy sobie same, to nie jest czas, abyśmy zgrywały bohaterki.- skierowała wzrok w stronę Simona- Czy ty chcesz, aby Simon zginął?
- Oczywiście, że nie!- obruszyłam się. Jak ona mogła wpaść na pomysł, że chcę, aby Simon umarł?!
- Wiem, wiem- powiedziała szybko, aby mnie uspokoić. Moje policzki nabrały czerwonej barwy- Musimy działać szybko. Siostry Monroe, zawsze razem?- spytała, patrząc mi w oczy.
  Ścisnęłam jej rękę na znak, że tak i uśmiechnęłam się. Zawsze działałyśmy razem, nigdy w pojedynkę. Funkcjonowałyśmy wedle naszego rodzinnego motta: ,, W grupie siła, nie w pojedynkę''. Zawsze broniliśmy swoich i działaliśmy razem. Czas, aby i siostry Monroe coś zrobiły dla swojej rasy.
- Vennis!- krzyknęłam, przerywając jej ,,rozmowę'' z Ryan'em- My idziemy ze Sky coś załatwić. Wy załatwcie swoje sprawy i spotkamy się wieczorem w domu.
- Endless- Simon obszedł mnie od tyłu i przytulił mocno do siebie, mimo obecności Sky.
  Mimowolnie przymknęłam oczy i wtuliłam się w niego. Tak bardzo chciałam, abyśmy byli sami... Nareszcie spędzili czas jako para. Szkoda tylko, że moje marzenia rzadko się spełniały. Obróciłam się w jego objęciach i pocałowałam go mocno w usta. Westchnął cicho i przytulił mnie do siebie mocniej, starając się jednocześnie nie nadużyć swojej siły. Chciał przedłużyć nasz pocałunek, jednak wyplątałam się z jego objęć i ścisnęłam jego dłonie.
- Muszę iść. Kocham cię, Simon- wyszeptałam z uczuciem.
- Ja ciebie też, ale teraz idź. Mamy zadanie do wykonania- uśmiechnął się krzywo, starając się mnie uspokoić.
  A zegar tyka i nie ma zamiaru się zatrzymać. 


  A o to i kolejny rozdział. Powoli zwijam się z pisaniem i przewiduję, że przed końcem wakacji, w zasadzie być może nawet przed końcem lipca, zakończy się moja opowieść. Stworzyłam już początkowy blog mojego nowego opowiadania, gdzie ( jednak) będę opowiadać o losach upadłej anielicy. Wiem, miało być czarownicy, ale wydało mi się trochę przereklamowane. Owszem są ,, Upadli'' Lauren Kate czy ,, Szeptem'' Beccy Fitzpatrick ( którą przy okazji uwielbiam!), ale jest to pokazane raczej z perspektywy z pozoru normalnych nastolatek, które zostają wciągnięte w świat o którym nie miały pojęcia, no i dalej wiecie co się dzieje. To jest typowy schemat, a ja chciałam go złamać. O to i na razie link: corka-cieni.blogspot.com Oczywiście nic tu na razie nie ma, gdyż dopiero utworzyłam go wczoraj, ale będę go powoli rozkręcać. Drugim pomysłem na opowiadanie, o którym miałam powiedzieć w poście o wojnie, ale postanowiłam teraz- było przedstawienie historii dzieci naszych bohaterów. Powiem tak: chciałam to napisać, jednak wydało mi się to trochę nudne, gdyż znowu powtarzałaby się ta sama historia, ale pomyślałam, że tą decyzję zostawię w waszych rękach, bo w końcu to wy będziecie czytelnikami. Chcielibyście coś takiego czytać? W sumie mogłabym pisać obydwa blogi, jednak pochłaniałyby masę mojego czasu i musielibyście długo na nie czekać. Co byście woleli: opowieść o dzieciach naszych bohaterów czy przygody upadłej anielicy? Czekam na was. Trzymajcie się ( właśnie, tylko u mnie jest tak gorąco?) i miłego czytania!

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział XXXVIII

XXXVIII
   Siedziałam na łóżku w swoim pokoju, z Prezesem Miau na kolanach i ulubioną książką pt. ,, Czerwień Rubinu'' w jednej ręce, podczas, gdy drugą głaskałam mojego kotka. Przynosiło mi to ukojenie, gdyż przypominało mi te wszystkie szczęśliwe lata, które spędziłam w tym miejscu. W swoim pokoju czułam, że czas się zatrzymał i tego potrzebowałam. Wszystko działo się tak szybko: moje porwanie, czas spędzony w Instytucie na odkrywaniu jego tajemnic i na końcu wypowiedzenie wojny rasie Nefilim. Cichy zakamarek mojej duszy jednak wypominał mi nie tylko te chwile, ale i te spędzone z Jace'em.
  Nienawidziłam go  z całych sił, za to co mi zrobił. Za fałszywe pocałunki i pochlebstwa: za całokształt. Mimo to, czułam się nie tylko zraniona, ale i pusta w środku, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. Czy to możliwe..., że się w nim zakochałam? Że demonica zakochała się w Nefilim? To było wbrew niepisanym prawom czy wszelkim wyobrażeniom. Nocni Łowcy nie kochają demonów, tylko je niszczą, a ja jestem jedną z nich. To jakaś niedorzeczność. Czy moje serce chce sobie ze mnie zakpić? Jeżeli tak, to doskonale mu się to udało. Tylko czegoś takiego brakowało mi do pełni szczęścia: kolejnego problemu.
- Miłość gubi ludzi- spięłam się, gdy zobaczyłam, że Magnus stoi w moich drzwiach.
  Eh, wszystko słyszał. Kompletnie zapomniałam, że może czytać mi w myślach kiedy tylko zechce. No cóż, mleko się rozlało. Zaczęłam głaskać Prezesa Miau, aby się trochę uspokoić.  Nie podniosłam wzroku, nawet, gdy mój ojciec usiadł obok mnie i ujął moją rękę. Byłam zbyt zawstydzona i zła na samą siebie.
- Clary, to nie była twoja wina, że się zakochałaś w tym łowcy. Serce nie sługa, jak to mówią Przyziemni, prawda?- powiedział łagodnie, starając się spojrzeć mi w oczy zza kurtyny włosów- Obwiniasz się za to, na co nie miałaś wpływu. To serce wybiera, nie rozum. Wszyscy mówią, że to uczucie jest piękne, pełne szczęścia i słodyczy, jednak nieszczęśliwa miłość niszczy od środka każdego, nawet nas. Choćby ktoś był bardzo silny w kwestii psychicznej jak i fizycznej, to nie uchroni się przed tą miłością. Wielu ludzi czy nawet istot takich jak my, chce przed nią uciec, ale tak naprawdę tylko ucieka przed nieuniknionym i przyśpiesza bieg rzeczy. Przyszłość jest nieodgadniona i musimy się przystosowywać do naszej rzeczywistości, bo przeciwstawiając się jej, tylko przegramy. Wiedz jednak o tym, że nie ty jedna cierpiałaś z takiego powodu.
- Jasne- prychnęłam- Miałeś masę chłopaków i dziewczyn. Pewnie nawet nie musiałeś się specjalnie starać, aby do ciebie lgnęli niczym ćmy do ognia. Po prostu masz w sobie to coś, dzięki czemu zjednujesz w sobie wszystko i wszystkich na swojej drodze, czego szczerze mówiąc ci zazdroszczę.
- Ale była taka jedna dziewczyna, której nie zapomnę- przerwał- Nigdy jej nie zapomnę i nie zamierzam zapomnieć. Była i jest częścią mojego poprzedniego życia, gdy dopiero stawałem się tym, kim jestem obecnie. To ona dała mi nadzieję na to, że moje życie może być lepsze. Gdyby nie ona, nie wiem czy w ogóle bym istniał. Ale nie chcę o niej rozmawiać. Chodzi o to, że może i znasz swoje miejsce, ale nie chcę, abyś zrobiła coś, czego później będziesz żałowała. Rób to co chcesz, ale daj temu chłopcu czas. Być może udawał...
- Udawał miłość do mnie, tato- powiedziałam dobitnie. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach, ale je zignorowałam- Ja to wiem. Zmanipulował mnie, uważał mnie za gorszą od siebie tylko dlatego, że jestem dziewczyną i demonem. Jest aroganckim dupkiem, który kiedyś zostanie sam na świecie, gdyż myśli, że miłość nie istnieje. Ja w nią wierze, jednak on uważa ją za coś w rodzaju broni masowego rażenia. Nie zamierzam już przez to przechodzić. Przez te katusze, które przechodzi pewnie każda dziewczyna, zmanipulowana przez chłopca. On nie jest człowiekiem honoru, nawet nie zasługuje na to miano. Jest kimś zupełnie bez serca. Gdyby  był on choć trochę człowiekiem, nie wykorzystałby mnie w tak podły sposób. Owszem: ja też to zrobiłam, ale dla dobra wszystkich. Mną się nie manipuluje, ani żadną dziewczyną. To było straszne i nie życzę tego nawet najgorszemu wrogowi. Jace Wayland jest najpodlejszym Nocnym Łowcom jakiego kiedykolwiek spotkałam na swojej drodze i przysięgam, że zapłaci za krzywdy, które wyrządził mi czy komukolwiek z mojego rodzaju. I nie powstrzymasz mnie Magnusie. 
- Wiem, że cię nie powstrzymam- powiedział smutnym głosem- Zawsze robiłaś to, co chciałaś i pakowałaś się w kłopoty, choć wychodziłaś z nich cało. Ale przemyśl to, Clarisso. Twoja decyzja zaważy o twoim dalszym życiu i nie chcę, abyś cały czas żyła w cierpieniu. Przemyśl to jeszcze raz, a potem decyduj. Jesteś dla mnie najważniejsza i zależy mi na twoim szczęściu. Po wojnie, wszystko wróci do normy, obiecuję ci to- wyszeptał.
  Przez chwilę przytulał mnie do siebie i głaskał po włosach jak wtedy, gdy byłam dzieckiem, abym się uspokoiła. Potrzebowałam pocieszenia i to bardzo. Szczerze mówiąc: byłam rozdarta i kompletnie nie wiedziałam co robić. Magnus chyba ma rację: muszę w ciągu tych trzech dni zdecydować czy daruję Jace'owi życie i dam mu drugą szansę czy go zniszczę jak każdy demon zrobiłby na moim miejscu. Reszta będzie zależała tylko i wyłącznie od niego. Nie będę taka bezlitosna jak on. Będę lepsza i nie zniżę się do ich poziomu. Clarissa Fray nie będzie taka jak Jace Wayland. Pokażę, że demony potrafią mieć dobre serce, wbrew temu co wszyscy sądzą.
  Mimowolnie spojrzałam w oczy mojego ojca, którego tak bardzo kochałam. Dzięki niemu w ogóle żyłam. Dzięki wszystkim żyłam i zawdzięczałam to im. Nie mogę ich zawieść, choćby nie wiem co.
  Vennis miała rację. Muszę dziś wypocząć, a jutro czeka nas ciężki dzień.


  To taki krótki rozdział. Nie miałam zbytnio pomysłu na następny post, a chciałam go szybko dodać. Mam nadzieję, że się wam podoba. Miał to być niby taki mały odpoczynek od ciągłej walki. Zastanawiam się jeszcze nad napisaniem tego momentu z perspektywy Endless, a wy co o tym myślicie? Chcecie już następny dzień czy raczej jeszcze mały odpoczynek, tym razem z perspektywy Endless? Czekam na wasze odpowiedzi w komentarzach.
   Jak widzicie, powolutku zbliża się koniec opowieści. We wcześniejszym poście już napisałam pomysł na kolejne opowiadanie i być może niedługo zacznę przygotowania. Zamierzam go stworzyć po zakończeniu roku szkolnego, gdyż raz: chcę jeszcze popchnąć tą historię naprzód i dwa: mam trochę dużo spraw na głowie. Więc miłego czytania no i oczywiście nie zapomnijcie o dniu ojca, który jest w niedzielę!  

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział XXXVII

XXXVII
Vennis
  Siedziałam na drzewie, obok okna mojego tymczasowego pokoju i przypatrywałam się gwiazdom na niebie, przykryta liśćmi tak, aby nikt nie mógł mnie znaleźć. Chciałam choć przez chwilę pobyć sama, poukładać sobie wszystko w głowie. Tego było za dużo. Nadal z niedowierzaniem patrzyłam na wielkie skrzydła, które nabrały wielkości i były... bardziej dostojne, majestatyczne i na złote znamiona, pokrywające moje ramiona- symbole aniołów, zapisane w języku serafinów. Wszystko to wydawało mi się jednocześnie znajome i obce. Właśnie tak czułam się w swoim ciele: znajomo, ale jednocześnie obco, jakby tamta łowczyni gdzieś odeszła. A jeżeli tak, to gdzie?
  Przypomniała mi się stara opowiastka, którą mama mi opowiadała na dobranoc. Opowiadała ona o małej anielicy, przez przypadek strąconej z nieba, która nie mogła odnaleźć się w świecie ludzi. Teraz zaczynałam myśleć, że ta opowieść była o mnie, no, ale kto by pomyślał wtedy, że będę aniołem? Chyba nikt. Bardziej nadawałabym się raczej na wilkołaka niż na anioła. W końcu anioły nie są mściwe i sarkastyczne, co nie? Bardziej kojarzą się z miłością i szlachetnością, więc raczej nie jestem jego dobrym przykładem. Czasami się czuję, jakby życie śmiało się ze mnie i opluło mnie prosto w twarz.
  Poprawka: czuję to przez cały czas. Jakbym się urodziła po to, aby cierpieć, śnić, ale ze świadomością, że te sny nigdy się nie spełnią. Takie było moje życie.
- Veri- usłyszałam szept za sobą.
  Powoli odwróciłam się w stronę Ryan'a. Serce mnie zakuło, gdy zaczęłam przypominać sobie nasze wspólne wypady na polowania, wieczory spędzone na słuchaniu jak mój kompan gra na gitarze...  i dużo tego wymieniać. Tak bardzo za nim tęskniłam, choć byłam na niego zła. Mogłam się tylko na niego gapić i nic nie mówić. Byliśmy tu zupełnie sami, pod gwiaździstym niebem, otoczeni słodką wonią nocnych kwiatów ( Magnus musiał jakoś zaczarować to drzewo). Gdyby nie to, że jestem trochę na niego zła, pomyślałabym, że panuje tutaj wspaniała atmosfera: romantyczna i tajemnicza...
- Może się odezwij, bo przesiedzimy tutaj całą noc- powiedział i rozsiadł się tuż obok mnie. Jego czarne włosy były w nieładzie, co mu jeszcze dodawało uroku...
  Eh, co ja myślę? Chyba ta anielska krew uderzyła mi do głowy, Potrząsnęłam głową i skrzyżowałam ręce na piersiach, jednocześnie opierając się o pień drzewa. Wolałam nie spaść. Może i byłam aniołem, ale raczej nie niezniszczalnym.
- Podaj mi jeden sensowny powód, dlaczego mam się do ciebie odzywać- zażądałam.
- Eh, nic się nie zmieniłaś. Ta sama uparta dziewczynka z Instytutu, która pakuje się w kłopoty, nie bacząc na konsekwencje.
- Więc po co się ze mną przyjaźniłeś? Tak na marginesie: wymigujesz się od odpowiedzi. 
- Nie wymiguję. Chodziło mi o to, że niedługo może ktoś z nas zginąć...- urwał i nagle chwycił mnie pod brodę. Byłam zbyt zaskoczona, aby się w porę odsunąć, więc nie ruszyłam się ani o milimetr- Chciałem, abyśmy sobie wszystko wyjaśnili. Venn, nie widziałem cię od wielu lat. To być może jedyna okazja, abyśmy mogli sobie wszystko wyjaśnić.
- Więc powiedz mi, dlaczego chodzisz z Giselle.
- Zazdrosna?- wyszczerzył zęby i spojrzał mi głęboko w oczy. Nie mogłam opuścić wzroku i ( co tu się oszukiwać) nie chciałam, gdy zatonęłam w jego cudownych niebiesko-czarnych oczach.
- Ludzie są zazdrośni, bo nie mają tego co chcą, a ja mam na razie wszystko czego potrzebuję- wyszeptałam, niezdolna powiedzieć to głośno. Poczułam wielką gulę w gardle.
- Ty nigdy nie potrzebowałaś dużo do przeżycia. Nie chciałaś fikuśnych sukienek i bluzeczek; wolałaś jeansy i bluzki z kapturami. Nigdy też nie bawiłaś się lalkami, wystarczyła ci zabawa we wnerwianie skrzatów albo gra w piłkę nożną. Zawsze byłaś niezależna i silna, bo życie cię tego nauczyło. Byłaś inna niż wszystkie dziewczyny, które kiedykolwiek poznałem. Ale okej: chcesz wiedzieć wszystko? Dobrze. Nie chodzę tak naprawdę z Giselle, ale mnie szantażowała...
- Serio? A wyglądałeś, jakbyś był w niej zakochany- wtrąciłam z irytacją.
- Jestem dobry w udawaniu, przecież wiesz. Ale wracając do sprawy: kiedy cię wyrzucili z Clave, chciałem do ciebie dołączyć, ale wysłali mnie do Meksyku i kontakt się urwał. Mimo to, szukałem sposobu, aby cię odnaleźć w Nowym Yorku czy gdziekolwiek indziej. Jak wiesz, Giselle ma siostrę czarownicę, która pomogła mi cię znaleźć. W zamian za jej pomoc miałem udawać, że jesteśmy razem, do czasu kiedy twój stan się ustabilizuje, gdyż dzięki jej siostrze wiedziałem gdzie cię znaleźć. Przewidziała także twój wypadek w Dumort- wzdrygnął się na to wspomnienie- Musiałem cię ratować. Chciałem ci powiedzieć, że zawsze będę przy tobie, ale musiałem dotrzymać słowa danego Giselle. Przysięgałem na Anioła. Teraz jednak nic mnie nie wiąże, więc mogę robić z tobą co chcę. 
- Robić ze mną co chcesz?- powtórzyłam. Krew napłynęła mi do twarzy.
  Na ten widok, mój przyjaciel się roześmiał i przyciągnął mnie bliżej do siebie.
- Nie to miałem na myśli, ale jeżeli byś chciała, to czemu nie.
- Ten sam casanova, którego poznałam w Instytucie.- mruknęłam.- Jesteśmy przyjaciółmi, nie parą i dobrze o tym wiesz. Poza tym, Janel jak nic obdarłby cię ze skóry.
- Janel to jeden z moich najmniejszych problemów. A poza tym, jeżeli jego kuzynka będzie mnie chciała, to nie powinien stawiać oporu.
- A skąd ta pewność?
- Wiesz, kiedy spotykasz taką piękną i dziką dziewczynę, świat wywraca ci się do góry nogami. W dodatku jesteś anielicą, choć nie pasujesz do tej roli. Jesteś zbyt niebezpieczna i uwodzicielska, aby nią być. Choć pewnie młodzi aniołowie będą wniebowzięci, gdy cię ujrzą. Być może nawet umrą z wrażenia i przyczynisz się do ich śmierci.
  Zrobiło mi się gorąco. O rany. Nie myślałam, że ta rozmowa zejdzie na takie tory. Puścił mój podbródek i zaczął przesuwać palcami po moich skrzydłach. Mimowolnie zadrżałam.
- Vennis... czy... czy ty...
  Nie dokończył, gdyż sama z siebie pocałowałam go prosto w usta. Zaskoczony wciągnął powietrze, jednak po chwili wplątał palce w moje włosy i zaczął mnie całować. Poczułam gorąco od głowy po czubki palców. Okej: teraz mogłam stwierdzić, że było baaardzo romantycznie. Uśmiechnęłam się podczas, gdy mnie całował, gdy do głowy przemknęło mi pewne pytanie: ciekawe czym to nasze szaleństwo się skończy...
- Vennissa i Ryan, zakochana para i będą się całować, do samego rana!- ktoś zaczął śpiewać i po chwili rozległ się czyiś śmiech.
  Odskoczyłam ( na ile mogłam) od Ryana i spojrzałam w górę. Myślałam, że spalę się ze wstydu.
  Na balkonie, jakieś trzy piętra nad nami, siedział Max z szelmowskim uśmiechem na twarzy i kubełkiem popcornu w dłoni. Miał na sobie trochę za długą czarną podkoszulkę na ramiączka i lekko starte jeansy, przez co można by było go wziąć za nastolatka. Jego wzrok wędrował ode mnie do Ryana.
- Ludzie, jeżeli chcecie mieć trochę prywatności, to polecam takie miejsce jak ,, pokój''!
- A ty nie powinieneś oglądać bajeczki na dobranoc?!- odpyskowałam, czerwona na twarzy ze wstydu.
- Eh, nastolatkowie! Miłej nocy, gołąbeczki! Tylko nie rozwalcie sypialni!
 
  Siemano! Udało mi się jednak napisać rozdział. A wracając do pomysłów. Podam w zasadzie jeden z nich. Krótko mówiąc, są to przygody nastoletniej czarownicy, dziejące się oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Będzie to moja własna historia, nie coś w stylu ,, Pamiętniki wampirów''. Jak wam się podoba taki pomysł? 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział XXXVI

XXXVI
Endless
- Przestań się szamotać!- jęknęła Sky- Tupiesz jak stado słoni.
  Puściłam tą uwagę mimo uszu. Od godziny czekaliśmy na Vennis z wieściami. Od kiedy poszła zobaczyć co się dzieje w Instytucie, przeanalizowałam wszystko czego się dowiedziała. A było tego dużo.
  Ven była aniołem. Kiedy opowiedziała nam całą historię, wszystko na początku wydawało się nieprawdopodobne. Jednak eksperyment Magnusa polegający na przyłożeniu do jej ręki demonicznego żelaza tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że to wszystko jest prawdą ( demoniczna stal w normalnej postaci nie działa na Przyziemnych i Podziemnych, jedynie rani anioły). Przez chwilę staliśmy bez ruchu, po czym zaczęliśmy zadawać jej różne pytania typu: jak się czujesz z tym, że jesteś aniołem albo zaczęliśmy zasypywać ją sugestiami, aby spróbowała zobaczyć, co potrafi. Magnus jednak przywrócił nas do pionu, co pozwoliło na rozważanie kolejnej kwestii: matki Venn. Było po niej widać, że nadzieja w niej odżyła i łapała się jej resztkami sił. Jej tata się popłakał, gdy usłyszał o śnie, a Janel wyglądał jakby zaraz miał ochotę się do niego dołączyć. Po raz pierwszy byli w czymś zgodni, co Ven skomentowała kąśliwą uwagą, jednak biła od niej wielka nadzieja i wiara, że Jade Shepard żyje. Po raz drugi w całej naszej znajomości, zobaczyłam w niej normalną nastolatkę, a nie mrożącą krew w żyłach wojowniczkę i to mi się podobało. Prawie mogłam sobie wyobrazić uśmiechniętą Vennis, sarkastyczną, ale delikatną dziewczynę...
- Tu tu tu tu tu, tu tu!- rozległ się czyiś śmiech za oknem.
  Vennissa. Wszyscy poderwaliśmy się z miejsc i zaczęliśmy biec w stronę podwórka, z którego słychać było jej śmiech. Kiedy w końcu przecisnęłam się przez drzwi, zobaczyłam dosyć niecodzienny widok, nawet dla mnie. Wszystkich aż zamurowało.
  Vennis siedziała na murze z nogami luźno zwieszonymi ku ziemi, z uśmiechem na ustach i paczuszką w dłoni. Tuż obok niej siedział mały chłopiec i właśnie wyjmował z tej paczki wspaniale wyglądające frytki. Kiedy nas zobaczył, wyraźnie się zmieszał i przytulił głowę do łokcia Vennis. A tuż obok nich...
- Clary!- wyrwał mi się z gardła krzyk radości i zaczęłam biec w stronę rudowłosej.
  Przytuliłam ją z całych sił, aż ta zaczęła szeptać coś w stylu: ,, zaraz mnie udusisz!''. Mimo to roześmiałam się, a z moich oczu popłynęły łzy radości i tęsknoty. Clary była dla mnie niczym siostra, w zasadzie dopełniałyśmy się na wzajem i byłyśmy niczym parabatai. Kiedy została porwana, poczułam się jakby ktoś mi wyrwał kawałek serca, a teraz wreszcie był na swoim miejscu. Po tylu dniach! Tak bardzo się cieszyłam!
  Nagle zobaczyłam w jakim stanie jest moja przyjaciółka. Jej blada twarz nabrała niezdrowego czerwonego koloru, prawe oko było bardzo sine, obok lewego oka przebiegała wielka kreska, a dolna warga była rozcięta. Owinął mnie gorzki zapach pokrzywy i czegoś jeszcze... 
  Oczy mi się rozszerzyły.
- Wo...
- Woda święcona- pokiwała ognistymi lokami i wyciągnęła przed siebie ramiona, na których widniały półkoliste cięcia. Zebrało mi się na wymioty- Zrobiono mi to batem. Nie martw się, nie bolą aż tak jak mogłoby się wydawać.
- Lightwood'owie za to zapłacą- wtrąciła Vennis, przytulając do siebie chłopczyka. Mój wzrok powędrował właśnie na niego. Ven zorientowała się na kogo się gapię i lekko potrząsnęła małym- O to i Max Lightwood, sojusznik Clary.
- Pomógł mi- dodała szybko rudowłosa- Nie jest taki jak rodzeństwo, które mnie krzywdziło. Pomógł mi przeżyć, gdyby nie on, nie wiem czy bym tu teraz stała przed tobą. Jestem mu coś winna. A wy, nie macie prawa mu nic robić!- powiedziała władczym, mocniejszym głosem, skierowanym do całej reszty oniemiałej grupki, która stała przy drzwiach z szeroko rozwartymi oczami- Ten mały jest nietykalny i możemy go uznać za jednego z nas i guzik mnie obchodzi, że jest Nocnym Łowcom. 
- Pytanie, co powie na to Xander?- powiedział Simon- Niedługo szykuje się powstanie.
- Co?!- krzyknęły chórem Vennis i Clary. Widać niczego nie wiedziały.
  Chwyciłam je za ramiona i wskazałam głową drzwi od domu czarownika.
- Opowiemy wam wszystko w środku. Poza tym, pewnie jesteście trochę głodni.


- To jakieś szaleństwo- wyszeptała Clary, ściskając kurczowo kubek gorącej czekolady- Dlaczego tak szybko? Przecież w tak krótkim czasie nie damy rady się zebrać!
- Nie mieli innego wyboru- wytłumaczył Magnus, głaszcząc ją po głowie niczym małe dziecko. Widać jak bardzo się za nią stęsknił i był do niej przywiązany. Była dla niego niczym córka, dlatego tym razem Shepard powstrzymała się od kąśliwej uwagi, a może dlatego, że była zmęczona?
  Wszyscy siedzieliśmy przy wielkim stole w jadalni Magnusa. Sky i ja zrobiłyśmy wszystkim gorącą czekoladę i teraz siedzieliśmy jak na naradzie. Simon siedział na przeciwko mnie i trzymał moją rękę pod stołem przez co na mojej twarzy co chwilę pojawiały się rumieńce, Janel patrzył czule na Sky, Max siedział tuż obok mnie i w milczeniu popijał swoją porcję napoju, a Vennis zajęła miejsce obok małego, aby mu dodać otuchy i unikać patrzenia na Giselle i Ryana, którzy pięć minut wcześniej dotarli z ,, ważnymi informacjami'' jak to określili. Ciekawe jak ważnymi...
- Dobra, poskładajmy wszystko do kupy- zaproponowała Vixen, opierająca się o krzesło swojej kuzynki.
- Więc zaczynając od początku- zabrałam głos- Arianne pomoże nam obudzić inne ,,istoty'' delikatnie mówiąc- wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie ze Sky. Obydwie wiedziałyśmy o co chodzi, ale na razie nie informowałyśmy o tym naszych przyjaciół. Będą mieli niespodziankę- i dzięki temu być może zyskamy pewną przewagę. Plusem jest także to, że Nocni Łowcy nie są strasznie liczni. Mimo to, nie można ich lekceważyć, gdyż swoimi umiejętnościami na przykład jeden z nich może zabić dziesięć naszych! Wracając: jutro Ven poduczy nas jak się walczy. Ja i Sky zajmiemy się posiłkami, a wampiry w tym czasie będą śledzić naszych wrogów, aby dowiedzieć się o ich planach. Wcześniej jednak Clary uwolni z podziemi instytutu krewnego Vennissy- Shepard od razu się wzdrygnęła. Kiedy Clary obwieściła jej ta nowinę, myślałam, że zwymiotuje do kuwety Prezesa Miau. No cóż, jedni pozbywają się nadmiaru nerwów przez słuchanie muzyki, natomiast Vennis preferuje bardziej ,, nowoczesne'' metody- Potem dołączymy do powstańców i czeka nas wojna.
  Wszyscy momentalnie ucichliśmy. Ta myśl cały czas tłukła mi się po głowie, a w moich oczach wzbierały się łzy. To oznaczało, że już za trzy dni stoczymy walkę na śmierć i życie, a być może ktoś z nas już nigdy nie powróci...
  Nie. Nie mogę sobie pozwolić na takie myśli, nikt nie może.
- Musimy zacząć od dziś- zabrała głos Vennis- Wnioskując z paplaniny Clary wiem, które to korytarze. Nie zapuszczałam się tam co prawda, ale wiem dobrze jak się dostać do nich niezauważonym. Vixen, ty w tym czasie idź do Miasta Cieni i powiadom Xaviera o naszych poczynaniach- zwróciła się do lisicy.
- Mój klan też pomoże- dołączyła się Sky.- Carissa przekazała mi wczoraj przez swojego przyjaciela, że mój klan jutro dotrze do Nowego Yorku. Z tego co wiadomo, wszystkie klany czarownic i czarnoksiężników będą przybywać do tego miasta, tak samo jak wilkołaki i wampiry, tyle, że oczywiście chwilowo zawarli sojusz i nie będą polować w obrębie miasta. 
- Jeden problem z głowy- wtrącił Simon- Jest jednak jeszcze coś: musimy zmusić Nocnych Łowców do gry na naszych zasadach i naszym terytorium. Muszę to jeszcze obgadać z Xanderem, gdyż zostałem mianowany przedstawicielem klanu Raphaela- wyjaśnił, widząc nasze zdziwione spojrzenia.
- A my co mamy robić?- wtrąciła się Giselle- Przecież nie przyjechaliśmy tu na darmo, a będziemy wam potrzebni.
- Wybaczcie, ale lokajów mamy już za dużo -mruknęła Vennis.
  Wszyscy poza Ryanem i Giselle wybuchli gromkim śmiechem, aż podłoga zaczęła się trząść. Vennis jednak uniosła rękę na znak, że mamy przestać i wszyscy po chwili się uciszyli. Widać było, że ta anielica wydoroślała. Na jej twarzy malowała się powaga:
- Nie mamy czasu na docinki. Wszystko robimy według planu. Mam nadzieję, że znacie swoje zadania? Jeżeli tak, to ten wieczór mamy wolny. Róbcie co chcecie. Idę się przewietrzyć. I uważajcie na Maxa- dodała, widząc błagalne spojrzenie chłopca.
- Dobrze- ścisnęłam wolną rękę małego, aby się nie denerwował, przez co nagrodził mnie nieśmiałym uśmiechem- Ale co...
  Urwałam, gdy zobaczyłam, że anielicy tu nie ma. Ryan także niepostrzeżenie zerwał się z krzesła i pobiegł za swoją przyjaciółką. Może jest między nimi coś więcej? Miałam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnią. 
- To my już idziemy do pokoju- powiedział Simon, wstając od stołu i biorąc mnie za rękę. Wolną ręką pogłaskał Clary po włosach i pocałował ją przyjacielsko w policzek- Wracaj do zdrowia.
- Dzięki Simon- powiedziała Clary, patrząc to na mnie, to na niego. W końcu wyplątała się z czułego uścisku Vixen i Magnusa, chwyciła Maxa za rękę i skierowała się w stronę werandy-  Miłej nocy, kochani!



Jak wam się podoba rozdział? Nie mam ostatnio weny, za błędy przepraszam. Powoli zbliżamy się do końca, a ja wpadłam na pomysł na nowe opowiadanie. Musze tylko je dopracować. W zasadzie mam dwa pomysły, ale ten drugi przedstawię wam w rozdziale, w którym będzie opisana bitwa. Więc na razie miłego czytania i życzę wam dobrych ocen, gdyż niestety koniec roku! Dlatego do 18 będę wolno pisała rozdziały, gdyż piłują nas z tymi ocenami, a potem będzie z górki. Miłego czytania, kochani!
PS: Właśnie, proszę, aby, jeżeli chcecie nadal obserwować mój blog, to przez bloglovin, klikając na przycisk ,, follow with the bloglovin czy jakoś tak, gdyż od lipca funkcji ,,obserwatorzy'' prawdopodobnie nie będzie!

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział XXXV

Rozdział XXXV
 Powoli otworzyłam oczy. Przez moment raziło mnie światło, jednak po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do światła i mój wzrok się wyostrzył. Chciałam wstać, jednak czułam, że jestem cała obolała. Twarz nadal paliła mnie od naparu, tak samo jak całe ciało, jednak było już trochę lepiej niż wcześniej. Powoli uniosłam się na łokciach i rozejrzałam się przez kurtynę włosów. Ledwo powstrzymałam triumfalny uśmieszek. 
  No kochana. Wycierpiałaś, ale los się do ciebie uśmiechnął.
 Tak jak przewidywałam, leżałam na obitej skórą czarnej kanapie w gabinecie Hodge'a. Okazało się, że to co raziło mnie w oczy, to było światło pochodzące z lampy, postawionej na stołku tuż obok mnie. Pokój był pusty, a z korytarza nie dochodziły mnie żadne dźwięki. Nawet tego durnego kurka nie było. Mimo tego, że czułam się jakby ktoś mnie wprasował gorącym żelazkiem, wstałam i posykując, zaczęłam przeszukiwać biurko Hodge'a. Druga  taka okazja na pewno się nie zdarzy. Zaczęłam otwierać wszystkie szafki w poszukiwaniu tego klucza, jednak po minucie poszukiwań nic nie znalazłam. Rozglądałam się po pokoju w nadziei, że coś znajdę, jednak nic nie przykuło mojej uwagi. Wszystko było na swoim miejscu. Mimowolnie oparłam się o jeden z posągów anioła i westchnęłam. Gdzie...
  Wtedy coś błysnęło mi tuż przede mną. Jedno ze skrzydeł anioła świeciło się jakby posypane brokatem. Przejechałam paznokciem po krawędzi skrzydła i po chwili wyczułam chłodny metal pod moimi palcami. Nie namyślając się dłużej, pociągnęłam za metal i po chwili miałam w ręku srebrny klucz, mieniący się w świetle lamp. Miałam ochotę skakać z radości, jednak moją chwilę radości przerwało trzaskanie do drzwi i czyjeś zrządzenie. Nie czekając ani chwili, rzuciłam się na kanapę i zaczęłam udawać, że jestem chora i obolała ( akurat byłam w tym bardzo dobra, gdyż wielokrotnie nabierałam panią Chester, że jestem chora na grypę). Minęło co najmniej dziesięć sekund, gdy do gabinetu z hukiem wszedł wściekły Jace. Widać z kimś się bił, gdyż widziałam świeże rany na jego ramionach. Jego twarz wyrażała głęboki gniew pomieszany... z odrazą? 
  Nagle chwycił mnie bez ostrzeżenia za ramię i zrzucił z kanapy. Jęknęłam z bólu, gdy uderzyłam i tak już obolałą twarzą w drewnianą podłogę i rzuciłam mu zszokowane spojrzenie. Nie wiedziałam co się dzieje. On jedynie chwycił mnie za włosy i postawił na nogi, aż łzy zaczęły mi spływać po policzkach z bólu.
- Ty ruda wiedźmo! Jak mogłaś mnie oszukiwać?! Wiem o twoich postępkach- wysyczał mi do ucha. Zadrżałam- Wiem o wszystkim. Odpowiesz za swoje przewinienia...
  Koniec z tym, kochanie. 
- A ty za swoje!- warknęłam i nagle poczułam przypływ energii. Wyszczerzyłam zęby w złowrogim uśmiechu- Pokaże ci kochanie, że ze mną się nie zadziera. Arrivederci, il signor Wayland.
  Jace znowu rzucił mnie na podłogę, jednak zdusiłam w sobie syk. Wstałam gwałtownie z podłogi i nie zdążył nawet mrugnąć okiem, gdy chwyciłam go za kark i rzuciłam nim o ścianę. Rozległ się wielki huk i odgłos łamiących się kości. Nie czekając ani chwili, w oka mgnieniu podbiegłam do niego, zręcznym ruchem wyrwałam mu stelę z paska z bronią i zaczęłam się rozglądać za drogą ucieczki. Teraz nie było mowy o zostaniu tutaj. Jak nic by mnie zabili. Z korytarza zaczęły mnie dochodzić krzyki, najprawdopodobniej reszty mieszkańców. Nie wiedząc gdzie dalej, skoczyłam na parapet i otworzyłam na rozszerz okno. Na dole nie było nic, co zamortyzowałoby chociaż trochę upadek. I co teraz? Miałam do wyboru: skoczyć i liczyć się z tym, że umrę albo dać się im schwytać jednocześnie narażając się na tortury. Niestety skrzydła mi się jeszcze nie wykształciły, więc były tylko te wyjścia. Co gorsze? Raczej ta druga opcja...
- Clary!- doszedł mnie krzyk Maxa, z góry. Musieli go zamknąć w pokoju. Z trudem powstrzymałam gniew.
- Wrócę, Max!- krzyknęłam, aby mnie usłyszał.
  To pewnie mój koniec. Hodge z Lightwood'ami wpadł do gabinetu jednak odbiłam się od parapetu i skoczyłam niczym zawodowa pływaczka. Wiatr huczał mi w uszach, a żołądek podszedł mi do gardła, jakby była na kolejce górskiej. Zaraz miałam uderzyć w ziemię z miażdżącą siłą. Spojrzałam ostatni raz na zachodzące słońce...
- Mam cię!- krzyknął ktoś triumfalnie i wtedy poczułam czyjeś delikatnie, a zarazem silne ramiona. 
  Czy to anioł?
- Vennis?!- wrzasnęłam, na widok twarzy mojego wybawiciela, a w zasadzie wybawicielki.
  Ta roześmiała się, potrząsając swoją brązową czupryną i odbiła się wielkimi skrzydłami od powietrza. 
- Siemka, Clary. Miło mi cię widzieć. Bilet w jedną stronę do domu czy może kurs wycieczkowy?
- Max! Muszę po niego...
- Nic nie mów- przerwała mi i zawróciła.
  Okazało się, że złapała mnie w ostatniej chwili. Z wielką gracją wzbiła się w górę, jakby urodziła się z tymi skrzydłami i kiedy znalazła odpowiednie okno, wskazała na nie porozumiewawczo. Pokiwałam głową i z całej siły uderzyłam pięścią w szkło, które rozpadło się na milion kawałków. Max, który siedział na łóżku, wytrzeszczył oczy i otworzył usta ze zdumienia. Przywołałam go dłonią do krawędzi i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Chcesz podwózkę?- spytałam. 
- Pewnie, ale... Vennis, utrzymasz nas?- spytał, patrząc niepewnie w oczy łowczyni.
  Ta uśmiechnęła się do niego czule i wskazała głową na mnie.
- Spokojnie, wsiadaj mały. 
- Wiesz, że będziesz musiał opuścić rodzinę- dodałam. Wolałam mu wszystko uświadomić- Jężeli polecisz z nami, będziesz musiał zostawić to życie za sobą. Będziemy cię dobrze traktowali...
- Nic nie mów- delikatnie umościł się w moich ramionach niczym kot i uśmiechnął serdecznie- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Vennis, dawaj! 
- Witamy na pokładzie S.S Shepard.- zaczęła gadać niczym stewardessa- Proszę zapiąć pasy, nic nie jeść i pić oraz...
- Ruszaj się do diabła!- popędziłam ją, gdy zobaczyłam przez okna armię łowców. Hodge musiał ich wezwać. Robi się gorąco. 
- Trzymajcie się!- krzyknęła, gdy zobaczyła masę ,, żołnierzy'' i wystrzeliła niczym z procy w kierunku domu.


Jak wam się podoba nowy szablon? Mnie bardzo, a wy co o nim myślicie? No i oczywiście podstawowe pytanie: jak rozdział? I niestety zła wiadomość: już niedługo zakończy się ta opowieść. Ktoś podsunął mi pomysł, abym następny blog z opowiadaniem napisać z perspektywy Vennis, opisać jej przeszłość, jednak byłby problem, nie dla mnie, ale nie wiem jak dla was: historia opowiadałaby o małej dziewczynce, a wszystko musiałoby się urwać w momencie poznania Endless i Clary. Macie jakieś pomysły na FF? Myślałam o Pamiętniki Wampirów z perspektywy Bonnie McCullough ( tej książkowej, nie filmowej), a wam spodobałby się taki pomysł? Piszcie w komentarzach. Miłego czytania!
Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy