niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział XIV

XIV
Endless
 - Gorzko! Gorzko!- Nasz pocałunek przerwał czyiś śmiech.
  Gwałtownie odskoczyliśmy od siebie i spojrzeliśmy na przybysza.
  Dziewczyna, na oko piętnastoletnia, opierała się o futrynę i patrzyła na nas z rozbawieniem. Rude włosy, które przypominały mi kolorem futro lisa, opadały jej na ramiona, a brązowe oczy ilustrowały nas uważnym wzrokiem. Była ubrana w czarną bokserkę i srebrne legginsy, choć na zewnątrz prawdopodobnie nie było zbyt ciepło. Jeszcze ta czapka z daszkiem i rękawice motocyklowe na pewno nie były po to, aby ją ogrzać. Były tylko ozdobą. Wszystko w tej dziewczynie, wyglądało, jakby było tylko ozdobą. Nawet uśmiech.
- Aż tak się zmieniłam, Endless?- spytała dziewczyna i zachichotała- W sumie, wiele lat się nie widziałyśmy. Pamiętasz mnie?
  Przed oczami miałam wspomnienie. Ja i Nadine, gdy miałyśmy dziesięć lat, idące do wesołego miasteczka wraz z ciotką Bryce, trzymające za rękę małą rudowłosą, skaczącą radośnie i śmiejącą się na cały głos. I słowa Nadine, śmiejącej się z niecierpliwości małej: ,, Ciekawe, co z tej narwanej Sky wyrośnie!''
  Sky?
- Ehm... Sky Hawkins?- ilustrowałam dziewczynę wzrokiem- Sky, to ty?
- To ja.- obróciła się wokół własnej osi, jak modelka, pokazująca swoją kreację- Pomyślałam, że wrócę do rodzinnego miasta. Wiesz, tyle wspomnień. Ciężko zapomnieć o tym wspaniałym mieście, choć... mogłam się domyślić, że jesteś bardzo zajęta- powiedziała z drwiną.
  Nie odpowiedziałam, choć zirytowała mnie. Sky tak bardzo się zmieniła. W niczym nie przypominała tej małej dziewczynki: beztroskiej i radosnej. Wyglądała, jakby wyrwała się z jakiegoś gangu ulicznego. Co jej się stało przez tyle lat? Wplątała się w jakąś aferę? 
  Tak czy inaczej, odsunęłam się od Simona i wstałam z łóżka. Sky przytuliła się do mnie, jak kiedyś. Rzucała mi się na szyję jak była mała, gdy tylko przychodziłam do niej w odwiedziny. Może coś jednak zostało tam z małej Sky? Miałam taką nadzieję. Jej obecna wersja wcale mi się nie podobała.
- Co ty tu robisz?- spytała, gdy zakończyła swój uścisk- Nie widziałam cię tyle lat. Nie dawałaś znaku życia. Nadine strasznie się o ciebie martwiła...
- Wiem, że się martwiła. Niestety nie ciebie pierwszą odwiedziłam.- stwierdziła, okręcając sobie włosy wokół palca- Nadi nie chciała mnie wypuścić z domu. Stęskniła się za mną i vice versa, querido primo. Jakoś udało mi się wyrwać. Nie mogłam się doczekać spotkania z tobą, kuzyneczko! Gdybym przyszła wpierw do ciebie, to bym zadała pytanie ,, Gdzie jest Clary?'', ale wiem wszystko od mojej szanownej siostry. Myślałam, że będziecie opracowywać plan, ale chyba macie co innego do roboty- spojrzała wymownie na Simona.
- Czekamy na ruch Clary.- oznajmiłam, aby wyjść z tej niezręcznej sytuacji- Wiem, że ona kombinuje, jak się wydostać z pułapki. Musimy znać jej zamiary. Poza tym ma sojuszników i prawdopodobnie będzie chciała ich zabrać.
- A ta upadła łowczyni? Vennissa? Co ona o tym wszystkim sądzi?
- A może sama się spytasz Vennissy?- Łowczyni stała za rudowłosą i świdrowała ją wzrokiem.
  Vennis przepchnęła się i stanęła na środku pokoju. Obróciła się w stronę mojej kuzynki i skrzyżowała ręce na piersiach, obserwując ją z miną ,, Nie zadzieraj ze mną''. Nie rozumiałam całej sytuacji.  Vennis znała Sky z moich opowiadań, gdy mówiłam o mojej rodzinie na początku naszej znajomości. Dlaczego ona ma coś do niej ( a to było widać), choć widzi ją dopiero pierwszy raz? Jej zachowanie mnie zaskoczyło. 
  Sky widocznie też, bo oparła się o ścianę i uniosła brwi, w geście zdziwienia.
- Vennissa? Sorry, że o nic cię nie pytałam, ale nawet nie wiedziałam jak wyglądasz.- zaczęła się usprawiedliwiać. Moja przyjaciółka wywołała pewnie u niej gęsią skórkę, jak zresztą u każdego, kto pierwszy raz ją widział- Jestem Sky...
- Hawkins. Wiem kim jesteś. Liderka klanu czarownic z San Diego. Słyszałam o twoich wybrykach.
  Co?
- O jakich wybrykach?- wtrąciłam się.
  Vennis spojrzała na mnie zdziwiona, ale potem usłyszałam jakby kliknięcie w jej głowie i nieoczekiwanie wybuchła szyderczym śmiechem. Oparła się o ścianę, nadal chichocząc i kręcąc głową, jakby nie wierzyła w to, że Sky tu stoi. To było dziwne. Nawet Simon patrzył się na nią spode łba, jakby zrobiła coś nieprzyzwoitego. Okej, to nie było na miejscu, ale musiała mieć jakieś powody. Miałam ochotę ją przywołać do porządku, ale sama w końcu się uspokoiła i spojrzała na nas ze złowrogim błyskiem w oku.
- Endless. Nie wiesz nic o jej wybrykach? Naciągnęła sobie długi u Królowej Jasnego Dworu- przywódczyni faerie. Przez dwa lata była jej służką i ,, dziewczyną na posyłki''. Maia opowiadała mi, że raz byłaś u nich, aby przekazać wiadomość od faerie dla wilkołaków.- wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu- Nieźle cię pogonili, z tego co słyszałam. Sfora miała z ciebie niezły ubaw. No wiesz, czarownica oblana sosem Tabasco to niecodzienny widok. 
- Taa, niestety śmierdziałam nim przez tydzień- wycedziła Sky, przez zaciśnięte zęby.
  Vennis rozsiadła się na fotelu, na przeciwko i wyszczerzyła zęby w diabelskim uśmiechu.
- Jest takie coś, jak mieć do siebie dystans, Hawkins. Okej, więc przejdę do sedna mojej wizyty. Janel ma wyrysowany plan Instytutu i w dodatku zna sposób, aby otworzyć wszystkie cele za jednym razem. Powiedział, że nam pomoże, ale nie za darmo- Na jej twarzy pojawiło się zażenowanie- Janel nigdy się nie zmieni. Robi coś za coś. Szczęście, że nie jestem do niego podobna.
- Taa...- mruknęłam. 
  Vennis to usłyszała, bo rzuciła mi piorunujące spojrzenie pt. ,, Cicho albo będzie z ciebie miazga!''. Ja jednak nawet nie zwróciłam na to uwagi. Zbyt dużo miałam na głowie: moje zmęczenie, mimo odpoczynku, pocałunek z Simonem, pojawienie się Sky no i teraz plan Vennis i Janela. Coś jeszcze mam dopisać?
  No dobra, Endless. Później się sobą zajmiesz. Potrzebna jest tu jeszcze jedna osoba, choć już jest tłok. Będę to pamiętać do końca mojego życia. 
- Sky- szepnęłam cicho. Czułam, że głos mi się załamie z napięcia- Sky, pamiętasz jak gadałaś z duchem tej starej zielarki, gdy miałaś osiem lat?
  Widocznie pamiętała, bo wzdrygnęła się i potrząsnęła głową, jakby chciała to wspomnienie z siebie wyrzucić. Miała gęsią skórkę. Wiedziałam, że nie będzie chciała tego rozpamiętywać. Unikała tego tematu jak ognia. Było niewiele rzeczy, które mogą ją wyprowadzić z równowagi.  Jako mała dziewczyna, także mało co ją poruszało. Jeden dzień jednak zapisał się w jej pamięci i prawdopodobnie będzie go pamiętała do końca życia.

  Sky miała wtedy sześć lat, a ja i Nadine dziesięć. Przyjechałam na dwa dni do ciotki Bryce i wujka Thomasa, którzy mieszkali w rezydencji, w górzystym Vail. Pozwolili nam się przejść po ulicach miasta, jednak pod warunkiem, że weźmiemy małą Sky. I tak zrobiłyśmy. 
  Byłam oczarowana górami tego miasta. Zazdrościłam Nadine tej przestrzeni. Kochałam Nowy York, jednak... to była miła odmiana. Ucieczka od ruchliwego N.Y. do spokojnego Vail. Kiedyś sobie wyobrażałam, że tam zamieszkam. Pewnie byłoby cudownie, ale jak mama mi kiedyś powiedziała ,, Na początku byłoby ci tam wspaniale, ale później zatęskniłabyś za Nowym Yorkiem. To tam jest twój dom. Rzeczy, które nie widzimy na co dzień, uważamy za piękne, jednak gdy będziemy patrzeć na nie bez przerwy, znudzą nam się.'' I miała racje. Ci którzy tam mieszkali, uważali góry za nic nadzwyczajnego. Tak samo my uważaliśmy, że te wszystkie atrakcje w naszym mieście to nic nowego. Takie vice versa.
  Ale wracając do historii.
  Przechodziłyśmy akurat obok starego domu. Mieszkała w nim kiedyś pewna zielarka, na którą mówili ,,Nawiedzona Sae''. Niektórzy nawet uważali ją za czarownice. W każdym razie: zmarła wiele lat temu, a, że nie miała syna lub córki, dom stał pusty i opuszczony od wielu lat. Nikt nie chciał go kupić, bo był podobno nawiedzony.  
  Uważałyśmy to za brednie, mimo naszego niezwykłego pochodzenia, więc przechodziłyśmy obok. Byłyśmy ciekawskie. Ciotka i wujek nigdy nie chcieli się tam zapuszczać. Jakby widzieli ducha Sae. W każdym razie, przechodziłyśmy tamtędy, gdy natknęłyśmy się na dziwną panią. Twarz była zakryta przez czarną chustę, która odsłaniała jedynie oczy i nos. W dodatku miała na sobie aksamitną, czarną sukienkę, która zakrywała całe ciało. Wyglądała jakby szła właśnie z pogrzebu i nie chciała pokazać swojego smutku. Była przerażająca, ale w nas wywołała jedynie współczucie. 
- Biedna pani- mruknęła mała Sky- Może ją pocieszymy?
- To nie dobry pomysł.- powiedziała Nadine- To jej problem, nie nasz. 
- Ale kondolencje chyba można złożyć, prawda?- Sky nadal nie ustępowała.
- Przecież nikt dziś nie umarł- zauważyłam zdziwiona. Już wtedy byłam spostrzegawcza- Nie miało być dzisiaj żadnego pogrzebu. Przecież pastor Crase zachorował. Mówiłaś tak, Nadi.
- Mówiłam- zgodziła się Nadine, a w jej oczach błysnęła czujność. Chwyciła nas za ramiona i odwróciła w przeciwną stronę- Zostawmy ją. Coś mi tu śmierdzi i to nie kompost pani Salomon, który czuję na kilometr.
- Ja też go czuję- przyznała Sky.
  Pokiwałam głową.
  Sky jednak wyrwała się z uścisku siostry i odwróciła się. Krzyknęła z przerażenia, a my jak na komendę schowałyśmy ją za sobą i stanęłyśmy czujnie, jakbyśmy spodziewały się ataku wroga. Okazało się, że tej pani nie było. Gdzieś zniknęła. Po chwili do nas dotarło, że...
- Ona jest duchem- szepnęła przerażona Sky- To był pewnie duch nawiedzonej Sae. Widziałam jej twarz... pomarszczoną i jakby siną! Jak mumia!
- Spokojnie, Sky- próbowałam ją uspokoić.
- Idziemy stąd. Już- rozkazała Nadine.


- Nigdy tego nie zapomnę. Żebyś ty widziała jej twarz!- wzdrygnęła się Sky.
  Taa. Ona chyba nigdy o tym nie zapomni. Ale w sumie można ją zrozumieć, co nie?
- Dobra, Sky. Nie chciałam przypominać ci tamtego dnia. Musimy jednak... poprosić o pomoc prapraprababcię Arianne. Ona wie, co robić...
- Więc musimy ją przywołać?- dokończyła za mnie Sky i się skrzywiła- No nie wiem. Nie pamiętasz co mówiła babcia Rose? Możemy niepotrzebnie otworzyć bramę do świata duchów i wtedy...
- Wiem, jakie są konsekwencje.- przerwałam. Moja cierpliwość była na wyczerpaniu- Musimy jednak spróbować. Arianne będzie wiedziała, co robić. Bez niej sobie nie poradzimy. Potrzebujemy pomocy.
- A moja pomoc się nie przyda?- Do pokoju wszedł Magnus.
  Widać, ogarnął się. Wcześniej nawet nie chciał z nami gadać. Robił to tylko z obowiązku. Kochał Clary jak własną córkę i widać, że chciał być silny, choć na pewno sporo go to kosztowało. Podziwiałam go. I to prawda: mógłby nam pomóc. Magnus miał wielką moc. Mimo to, do przywołania ducha była potrzebna ogromna ilość mocy. Ja, Magnus, Sky i Nadine, powinniśmy wystarczyć. Rytuał był ciężki, ale byłam wyszkolona, Nadine także- przecież duchy i przyszłość to były jej działka, a skoro Sky była liderką klanu czarownic w San Diego, to także musi być świetna. Na bycie liderem lub liderką, w nawet najgorszym klanie, trzeba sobie było zasłużyć.
- Twoja pomoc też się przyda, Magnusie- pokiwałam głową i spojrzałam wyczekująco na moją kuzynkę- Sky, wchodzisz w to?
- Lubię Clary. Po co mnie pytasz? Pewnie, że pomogę- wzruszyła ramionami.- Trzeba wreszcie zrobić użytek z tych mocy.
- Spytam się jeszcze Nadine i zaczniemy wieczorem.
- A my na coś się przydamy?- spytała Vennis, wskazując na siebie i Simona.
  Zaczerwieniłam się z zakłopotania. Pocałunek. Moje wargi były jeszcze ciepłe po tym pocałunku... Okej. Sprawy sercowe później.
- Będziecie potrzebni. Weźcie ze sobą trochę zapachowych świec i cztery pochodnie. I drewno na ognisko, na samym środku. No i oczywiście zapałki. Wszystko rozpoczniemy przed świtem, w lesie. Musimy pójść jednak w samo serce lasu. Stamtąd nie będzie widać dymu. Nie możemy sobie zwalić na głowę straży pożarnej.
- Racja- pokiwał głową Simon.
- Działamy razem?- spytałam dla pewności.
  Magnus i Sky pokiwali głową. W naszych oczach musiała się odzwierciedlać determinacja. Byliśmy gotowi do rytuału.
  I niedługo będziemy także gotowi na odbicie Clary. 
  Wytrzymaj tam dziewczyno. Ekipa ratunkowa jest w drodze. 


O to i mój prezent sylwestrowy. Postanowiłam dla was szybko napisać rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba, mimo braku perspektywy naszej Clary. Mam dla was małą niespodziankę, ale to w następnym rozdziale. Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania oraz obserwacji.


PS: Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Wiele to dla mnie znaczy. Trzymajcie się ciepło i szczęśliwego nowego roku!


sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział XIII

XIII
  Szkicowanie, to była jedna z moich najbardziej ulubionych rzeczy. Mogłam wtedy oddać siebie i... odbiec od rzeczywistości. Zbudować swój własny świat, w którym to ja ustalam zasady i przebieg wydarzeń...
  Oparłam się wygodniej o poduszkę i westchnęłam cicho. Hello, Clary. Tu rzeczywistość. Nie miałam nad niczym kontroli. Nawet nad samą sobą. Nie umiałam niczego przewidzieć, a jedynie trwać w niekończącym się strachu. Jedyne co mogłam kontrolować... nie no nic, nie mogłam kontrolować! Nawet uczuć nie mogłam trzymać na wodzy! Clary, co się z tobą dzieje? Zaczynam się czuć jak w jakiejś marnej obyczajówce, której jestem główną bohaterką. Dziewczyna- z... dzielnicy nr.13 ( tak można określić, ten film był spoko), zakochuje się w nieprzyzwoicie przystojnym chłopaku z poprawczaka, którego ojciec jest z policji... Matko historia z ,, Twój na zawsze'' z Pattisonem, ale tym razem tu nie ma jego, ale jest Jace... 
  Dlaczego ja?! Byłam tak sfrustrowana  że ze złości walnęłam pięścią w ścianę... i krzyknęłam cicho z przerażenia, gdy zobaczyłam swoje dzieło.
  Wielka, dziura w ścianie. Ale... ta ściana jest twarda. Ze zmarszczonym brwiami, patrzyłam na to ,, dzieło''. Przecież kilka dni wcześniej, próbowałam ją rozwalić. Choć była krucha, to jednak solidna. Mogłam się domyślić, że ją jakoś wzmocnią. W każdym razie, próbowałam wielkim młotkiem, który ukradłam z sali treningowej, ale to nic nie pomogło. A co dopiero gołą ręką! Więc, to oznacza...
- To nie koniec- wyszeptał głos za mną.
  Odwróciłam się i wstrzymałam oddech. Dziewczynka z mojego snu. Czy ja nadal śpię? Może zdrzemnęłam się? Przetarłam oczy i nic. Nadal stała, taka sama jak w moim śnie, bez uśmiechu z bladą twarzą i lśniącymi oczami. Uderzyłam się w policzek, aby się obudzić, ale to nic nie dało. Nadal tam stała. Więc... co ona tu robi?
- Ehm... kim jesteś? I co masz na myśli mówiąc, że to nie koniec?- spytałam się jej ostrożnie.
  Dziewczynka bez słowa kiwnęła głową, w stronę lustra. Spojrzałam zdziwiona w tym kierunku... i zamarłam z przerażenia. Szczęście, że nie krzyczałam. 
  Patrzyłam na siebie, ale nie poznawałam się. W lustrze stała rudowłosa piękność. Jednocześnie piękna, ale i... przerażająca. Płomiennorude włosy spływały mi na ramiona. Były jaskrawo czerwone, jak światła uliczne. Jak krew. Świetliste zielone oczy, przypominające dwa szmaragdy, wyróżniały się na tle kredowobiałej skóry. Czarna bluzeczka na ramiączka podkreślała delikatne kształty i odcień mojej skóry, a atramentowo-czarne tatuaże na ramionach dodawały mi tajemniczości.  Wyglądałam jak dziewczyna z jakiegoś horroru. Brakowało jeszcze noża w ręku i mogłam bym brana za przestępcę. Nie to jednak mnie przerażało. Najbardziej przerażała mnie ta dzikość w moich oczach. Nie mówiąc o reszcie.
  Pokręciłam głową z niedowierzaniem i złapałam się za głowę. To nie ja! To nie ja tak wyglądam! Spojrzałam błagalnie na dziewczynkę, która nadal stała na swoim miejscu. Podeszła do mnie i wskazała palcem na moje odbicie w lustrze. 
- To ty. Tak będziesz wyglądała po przemianie. Na razie, wyglądasz tak- pstryknęła palcami i w lustrze pojawiłam się ja, choć włosy mi nadal zostały.
  Zebrałam włosy na bok i obejrzałam je. Czerwone jak światła uliczne... albo krew. Takiego odcieniu czerwieni nigdy u nikogo nie widziałam. Znowu spojrzałam na siebie. Skóra nie była jeszcze tak chorobliwie blada, a oczy nie były dzikie.
  Ale jak to...
- Jak to? To byłam ja, po całej przemianie? Jak mam to ukryć, skoro tak to widać? Hodge od razu zrozumie co się dzieje. Wystarczy na mnie spojrzeć!- wyszeptałam łamiącym się głosem.
- Wmawiaj wszystkim, że to jest twój naturalny kolor.- podsunęła dziewczynka i spojrzała mi w oczy- Powiedz, że malowałaś włosy, aby ukryć ten kolor. Powiedz, że nie chciałaś przerażać ludzi. To najprostsze w wytłumaczeń. A co do pierwszego pytania... Jestem czymś w rodzaju twojego przewodnika. Nie przestrasz się, jak będę przychodzić. Przemiana potrwa jeszcze tydzień. Przez ten czas, musisz przetrwać. Wszystko jest w twoich rękach.
- Wiem, ale... to trudne. Nie jestem słaba, ale mam swoje granice...
- Mów mi, Alexa.
- Okej, Alexa. Każdy ma swoje granice. Nie można poza nie wyjść. Może i mam zdolności, ale nie umiem się nimi posługiwać. Nie jestem jakimś aniołem, czy nie mogę też sprawiać, że dzieją się cuda!- załamałam ręce. Ledwo powstrzymywałam łzy: Gdyby tak było, to bym tu nie siedziała i czekała rozpaczliwie na ekipę ratunkową! Miałabym przy sobie najbliższe mi osoby! Magnusa, Simona, Vennis, Endless.... nawet za Raphaelem tęsknię! Ja jestem tylko demonem, więc...
- Powtórz to- kazała dziewczynka.
  Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Co?
- Kim jesteś?! Jesteś ślamazarą?! Jesteś jakąś beksą?! Tchórzem?! Mięczakiem?! No kim jesteś?!
- Jestem demonem!- zaprotestowałam.
- No właśnie. A co robią demony? Nie odpuszczają. Potrafią być bezlitosne. Walczą do końca, choćby nie wiem co. Jesteś demonem, Clary! Walczysz do końca! Potrafisz zadać komuś ból! Nie jesteś bezbronna! Poddaj się swojej naturze! To ona ma tobą kierować! I masz mi tu się nie poddawać! Będę przy tobie.- obiecała i skrzyżowała ręce na piersiach. Na jej twarzy pojawił się lekko złośliwy uśmiech- Możesz mnie uważać, za swojego osobistego anioła stróża.
- Ale kim ty jesteś?- spytałam. To pytanie nie dawało mi spokoju- Kim jesteś? Moim wymysłem, uciekłaś z mojej wyobraźni? A może...- urwałam, gdy mała położyła palec na ustach, komunikując: ,, cicho sza''. Co takiego usłyszała, że przerwała mój wywód?
  Dostałam odpowiedź. Dopiero teraz usłyszałam kroki, które coraz lepiej było słychać. Ktoś nadchodził. 
  O nie.
- Pogadamy później- obiecała Alexa- Nie mogą mnie tu zobaczyć. Teraz jestem widoczna. Pogadamy w twoim śnie.
  Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Rzuciłam się pędem na łóżko i wzięłam do ręki szkicownik, aby ten ktoś pomyślał, że jestem pochłonięta rysowaniem. Spojrzałam w miejsce, gdzie stała ta mała, ale już jej tam nie było. Zaczęłam udawać, że zawzięcie coś rysuję i nie słyszę tego pukania. 
  Drzwi się otworzyły z lekkim skrzypnięciem i do pokoju wszedł Jace. 
  Dopiero teraz zauważyłam, jaki on jest przystojny. Złote włosy były w lekkim nieładzie, a równie złote oczy wpatrywały się we mnie... z zaniepokojeniem. Jego czarny podkoszulek był podarty, jakby rzuciło się na niego stado wygłodniałych psów, nie mówiąc o śladach pazurów na spodniach. Mimo smętnego ubrania, wyglądał świetnie... jakby właśnie się bił, a teraz przyszedł do swojej dziewczyny, aby odebrać od niej namiętny pocałunek, w którym zatonąłby wraz z nią na parę godzin... i trwali by tak, jak w jakimś romantycznym filmie: wtuleni w siebie, nie rozdzielający się ani na chwilę...
  CLARY! WRACAJ NA ZIEMIĘ! TU RZECZYWISTOŚĆ! Gdyby nie jego obecność, na pewno dałabym sobie w łeb. Idiotka. Niepoprawna romantyczka. Kretynka. Za dużo oglądania telewizji wraz z Endless. Chyba dopiszę sobie jeszcze: marzycielka i niezdara...
- Clary- odezwał się Jace. 
  Zwróciłam na niego wzrok.
- Jace. Podobno byłeś na polowaniu- spojrzałam jeszcze raz na jego koszulę. Matko, był tak umięśniony...
  DZIEWCZYNO!
- Byłem- Jace przerwał moje rozmyślania. Był chyba spięty. Mówił chrapliwym głosem- Chcę z tobą pogadać. Mam nadzieję, że Max ci o wszystkim powiedział...
- Powiedział- przytaknęłam- To świetny chłopak.
- To prawda, ale nie próbuj nawet unikać tej rozmowy- zagroził i odetchnął głęboko. Czym tu tak się denerwować?- Chcę, abyś gdzieś ze mną poszła. Zostaw rzeczy i chodź.
- A co, jeżeli nie chcę?- rzuciłam wojowniczo, nie ruszając się z miejsca.
  Bardzo chciałam usłyszeć odpowiedź. Co by zrobił? Wyciągnął siłą z pokoju? Zagroził? Przystawiłby mi sztylet do gardła. Pocałowałby mnie? 
  I znowu niepoprawna romantyczka.
  Jace patrzył na mnie przez chwilę, po czym uśmiechnął się złośliwie. Zaczęłam się odrobinę bać. Widziałam te figlarne iskierki w oczach, jednak serce zaczęło bić szybciej, a mój rozsądek na pewno ryknął ,,jazda stąd!''. 
  Jace podszedł do mojego łóżka. Pochylił się nade mną, aż jego usta były zaledwie kilka centymetrów od moich. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Zamarłam. Dotknął wargami mojego policzka i zaczął go całować, mrucząc coś pod nosem z zadowolenia. Mimowolnie zamknęłam oczy... i wtedy przestał. Wyprostował się i chwycił mnie za rękę. Pociągnął mnie do siebie i ujął moją twarz w dłonie. Miałam gęsią skórkę. 
- Chodź. Mamy sobie wiele do powiedzenia- szepnął mi do ucha, aż zadrżałam od jego oddechu.



Hello! Wiem, rozdział niedługi. I jeszcze nie ma perspektywy Endless, jednak tak długo czekaliście, a ja nie chciałam tego przedłużać. Poza tym, to Clary wydała mi się w tym momencie najważniejsza. Następny rozdział będzie dłuższy, jednak ostrzegam: będzie z perspektywy Endless, a tylko malutki kawałek z perspektywy Clary. Taki mini wstęp.
To tyle! Zapraszam do komentowania i obserwacji! Wasza Evi55!


niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział XII

XII
  Znowu miałam sześć lat. Siedziałam na podwórku przed moim poprzednim domem, w samym środku lasu i rysowałam zawzięcie krajobraz mojego otoczenia. Płomiennorude loki opadały mi na ramiona, przez co byłam częściowo ukryta jakby ,, za kurtyną''. Byłam w ciele siedmiolatki, którą kiedyś byłam i... wtedy nastąpiło jakby przełączenie i stałam obok młodszej mnie. Prawdziwa ja. 
  Stałam się przeanalizować skąd się tu wzięłam. Ostatnie co pamiętałam, to mój... nagły atak. Przemiana daje się we znaki. Ale skoro jestem nieprzytomna... to mój sen? Zbyt realistyczny, ale w końcu nie tylko ten sen przypominał realia. Postanowiłam się jednak na nim skupić.
- Clary!- doszedł krzyk z gąszczu.
  Zamarłam na dźwięk tego głosu, którego nie słyszałam przez wiele lat. Był jak dawno zapomniana piosenka, która przywołała wspomnienia. 
  Moja mama.
  Wyszła z lasu i uśmiechnęła się słodko. Wszyscy zawsze twierdzili, że jestem jej młodszą kopią. Obydwie miałyśmy rude włosy i świetliste zielone oczy. Obie byłyśmy artystkami. Ale jednak różniłyśmy się usposobieniem: ja byłam na swój sposób szalona i optymistyczna, a ona poważna. Z wyglądu byłyśmy takie same, ale z charakteru już nie. I często się cieszyłam, że tak jest.
  Młodsza ,,ja'' skoczyła w ramiona matki i zaczęła się śmiać. Byłam taka beztroska, a teraz zostały mi tylko strzępy tych wspomnień. Tak naprawdę, nie chciałam o nich pamiętać. Po tym jak trafiłam pod opiekę Magnusa, spaliłam wszystkie zdjęcia i starałam się zapomnieć. Chciałam zamknąć ten rozdział mojego życia.
  A on wrócił. 
  Przerażona wszystkim, zaczęłam się cofać w gąszcz. Odwróciłam się gwałtownie... i krzyknęłam ze strachu.
  Przede mną stała ta dziewczynka. Ja. Patrzyła na mnie czujnie, bez uśmiechu na twarzy, chorobliwie blada jak duch. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że ona nadal tam jest. Z moją mamą. Ale skoro ona jest tam...
- Przemiana zaczyna się, Clary- powiedziała i chwyciła mnie za rękę- I ja ją będę kończyć.
  Przeszedł mnie gwałtowny dreszcz. Prąd wżerał się we mnie i raził każdą komórkę mojego ciała. Zawyłam z bólu i upadłam na ziemię. Próbowałam wyszarpać rękę z jej uścisku, ale była za silna. Krwawe łzy zaczęły spływać po moich policzkach, zostawiając plamy na mojej skórze. Spojrzałam na nią z niemym błaganiem.
- Przetrwasz Clary. Na pewno. Wierzę w ciebie, a w zasadzie samą siebie- rozległ się jej śmiech, a potem widziałam tylko ciemność.


- Clary!- krzyknął mi Hodge do ucha.
  Gwałtownie wstałam i od razu tego pożałowałam. Głowa zaczęła mnie boleć, aż musiałam znowu się położyć. Wzrok zaczął mi się poprawiać. Przez chwilę widziałam jedynie zamazane plamy. Podniosłam rękę do oczu i wciągnęłam gwałtownie powietrze.
  Byłam blada i to jak. Jak ja ze snu. Przemiana zaczyna się, Clary. I ja ją będę kończyć. Jej słowa cały czas brzmiały mi w uszach. Wiedziałam, że to będzie bolesne, ale do diabła, nie aż tak! W jaki sposób ja mam to ukryć?!
   Teraz przydałby mi się poradnik pt. ,, Porady dla dorastającego demona''. 
   Spojrzałam na pochylającego się nade mną Hodge'a, a potem na Maxa, który pojawił się po mojej lewej. 
- Co się stało? Czemu nade mną stoicie? Czy nie można mieć tu, choć trochę prywatności?- powiedziałam piskliwym tonem i wstałam, ale tym razem ostrożniej.
  Rozejrzałam się przez minutę. Przenieśli mnie z salonu do gabinetu Hodge'a i leżałam na kanapie, przykryta kaszmirowym kocem. Hugo siedział na swoim miejscu i obserwował mnie czujnym wzrokiem. 
  Musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Hodge niedługo zacznie się domyślać, co mi jest. Będę musiała to przetrwać, dopóki nie przyjdzie do Instytutu Endless wraz z innymi. Musiałam dać jej czas. To będzie trudne, ale będę musiała temu podołać.
  Hodge spojrzał na mnie krzywo:
- Zemdlałaś. Miałaś jakiś atak. Jace mnie do ciebie zabrał.
- A gdzie on jest?- Więc moja intuicja nie zawiodła. To był Jace. 
   Ale skoro on.. mnie uratował, jeżeli tak to można określić, to gdzie on teraz jest? Spodziewałam się, że będzie tu siedział i czekał, aż się obudzę... A potem co? Oczekiwałaś jakiejś romantycznej sceny? Pocałunku na oczach wszystkich czy wyznania miłości? Z goryczą uświadomiłam sobie, że w głębi serca tak było. Miałam ochotę sobie przywalić. 
  Ale to później. Nie chcę, aby mnie uznali za wariatkę. Jeszcze mnie wsadzą do jednej z ich cel. Łatwiej będzie mi uciec z mojego pokoju, niż celi.
- Jace poszedł na polowanie- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Maxa- Pojawił się demon w centralnej części miasta i musieli iść na akcję. Chciał z tobą zostać. 
- Niech nie zawraca sobie głowy.- machnęłam ręką- Musi pilnować swoich własnych spraw.
- To ja pójdę na chwilę do Biblioteki. Czekajcie tu- kazał nam Hodge, po czym nie spuszczając z nas wzroku, wyszedł z gabinetu.
  Max otworzył okno, aby Hugo mógł wylecieć. Po chwili ptak rozwinął skrzydełka i odleciał, najprawdopodobniej do Hodge'a. Max podszedł do mnie i uśmiechnął się zadziornie.
- Coś jest... między tobą, a Jace'em?- spytał prosto z mostu.
   To było komiczne, ale... i prawdziwe. Nie było nic między nami... no tak na poważnie, ale coś do niego czułam... Brawo! Przyznałaś się przed samą sobą. To jest już coś... Ale to nie ma sensu. Powinnam odgonić od siebie marzenia i być... pewnego typu realistką...
   Ja, realistką? To było niedorzeczne. Zawsze żyłam w swoim świecie i wątpiłam, że to się kiedykolwiek zmieni. Nawet przez kogoś takiego jak Jace.
- Clary. Jace prosił mnie, abym ci przekazał, że chciałby z tobą pogadać- Max wyrwał mnie z zamyślenia. Uśmiechnął się nieśmiało- Powiedział, że chciałby... jak to ujął? Poruszyć pewną kwestię. Kazał przekazać, że przyjdzie dziś do ciebie. Isabelle i Alec mają coś do załatwienia na mieście i nie wrócą do rana.
- A Hodge i Hugo?
- Nimi ja mam się zająć.- wyszczerzył zęby- Powiedziałem Hodge'owi, że chciałbym, aby mnie nauczył roślinach, które rosną w Idrisie. Nawet nie wiesz, jak się ucieszył. Myśli, że twoje towarzystwo mi szkodzi, a wie, że ja będę robił wszystko, aby z tobą porozmawiać. Hodge weźmie Hugo, bo ten ptak zna podobno całą masę gatunków tych roślin i zna dokładny plan szklarni, która jest u nas na dachu.- W jego głosie wyczułam nutkę niedowierzania.
- Wszystko jest możliwe- mruknęłam, zagłębiając się w swoich myślach.
   Więc Jace chce ze mną pogadać sam na sam? Ciekawe o czym... Coś mi mówiło, że nie chciałabym wiedzieć. A co, jeżeli wie o przemianie i chce to wykorzystać, albo wie o planach moich przyjaciół, a raczej ekipy ratunkowej? Na samą myśl o tym, czułam przejmujący chłód.
  Musiałam się jednak dowiedzieć, o co mu chodzi. Albo się ucieszę, albo pożałuję tego i to bardzo.
- Okej- szepnęłam- Niech przyjdzie. Z chęcią wysłucham, co ma mi do powiedzenia.


Endless
- Monroe! Mogę wejść?-usłyszałam za drzwiami głos Vennis.
  Kilkakrotnie zamrugałam powiekami i westchnęłam cicho. Spałam naprawdę mocno, Spojrzałam na zegar i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Dwunasta, a wróciłam o północy. No no no. Mój rekord.
- Wejdź, Venn!- jęknęłam i ukryłam twarz w poduszce.
  Poczułam jak Vennis łapie mnie za ramię i lekko mną potrząsa...
- To nie Venn- szepnął mi ktoś do ucha.
  Podskoczyłam ze strachu i szybko zasłoniłam się kołdrą.
   To nie Vennis, a Simon do mnie przyszedł! Ale ten głos... stara sztuczka. Że też ja dałam się na nią złapać! Przypomniało mi się jak w czwartej klasie podstawówki, nabraliśmy naszą nauczycielkę, że mówi do niej dyrektorka i posłaliśmy ją na trzytygodniowy urlop. Potem się wydało, że to my i byliśmy zawieszeni. 
  Teraz jednak ta sztuczka mnie zirytowała. Nadal nie wybaczyłam Lewisowi, a teraz naprawdę potrzebne mi było towarzystwo Vennis. 
   Jaka za mnie idiotka! Niemal walnęłam się w czoło. Przecież słyszałam, że poszła do swojego kuzyna Janela! Ma tam siedzieć przez cały dzień. Nie wiem, co ta dziewczyna kombinuje, ale zwykle pomysły Vennis skutkują. W każdym razie, w takich kwestiach.
  Niechętnie podniosłam wzrok na Lewisa.
- Simon...
- Wiem, nie chcesz ze mną gadać.- przerwał, patrząc mi głęboko w moje oczy- Posłuchaj, przyszedłem tu, bo mam do ciebie dwie sprawy. Po pierwsze, chcę byś mi wybaczyła.
- Twoje marzenie, Lewis- prychnęłam.
   Zrobił zawiedzioną minę, jednak nie chciał wyjść. Ta druga sprawa chyba naprawdę była poważna.
- Byłem u Mai... pamiętasz zwariowaną Misty?
  Zwariowana kobieta-wilk, Maia Misty? Po co u niej był? Oczywiście, że ją pamiętałam. Przecież to ona, pozbierała mnie do kupy po zdradzie mojego chłopaka. Była bardzo silna, sama wiele przeżyła. Chłopak zamienił ją w likantropkę, a wcześniej musiała znosić swojego brata. Nie znałam silniejszej i odważniejszej dziewczyny niż ona. Dla najbliższych, mogłaby oddać życie. Lubiła towarzystwo swojej bandy i tam czuła się jak w domu. Traktowała ich rodzinę,  ja i Clary dołączyliśmy do niej.
   Clary! Dlaczego cię tutaj nie ma?! Chciało mi się płakać, ale nie przy Lewisie. Bądź silna, Endless...
- Maia jest w sforze- tłumaczył Lewis- Powie dowódcy, aby pomógł nam. 
- Luke Garroway?- domyśliłam się. 
  O tym dowódcy chodziło wiele plotek, że kiedyś romansował z pewną Nocną Łowczynią i sam nim był. Ale był również znany ze swojej uczciwości no i talentu do przewodnictwa. Był szychą wśród wilkołaków, a Clave miało do niego szacunek, mimo, że był Podziemnym.
   Wampir potaknął i podjął wątek:
- Tak, chodzi o Luke'a Garrowaya. Maia powiedziała, że jutro uzyskam odpowiedź i mam być w Chinatown. Chciałbym, abyś poszła tam ze mną...
- Dlaczego ze mną?! Lewis, co ja dla ciebie znaczę?!- wybuchnęłam.
   Lewis bez słowa, chwycił mnie w pasie i przycisnął do siebie, po czym mnie pocałował mocno w usta.
   Westchnęłam z zaskoczenia. Przez minutkę się szarpałam, ale po chwili dałam spokój, zarzuciłam mu ręce na szyję i oddałam mu pocałunek.
   Niezły początek dnia, nie ma co. 


Siemano! Jak obiecałam, daję dłuższy post. Chciałam się skupić na Clary. Nie miałam czasu, aby wcześniej napisać całości, bo miałam w pogotowiu trochę, więc nie wyszło to takie straasznie długie. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Miłego czytania!

PS: Co do Mai, to nie wiedziałam jakie ona ma nazwisko, więc napisałam takie. Sorry, jak coś się nie zgadza. Wiem, że Maia jest w drugiej części, ale postanowiłam napisać o niej tutaj. Niedługo chcę wprowadzić kolejną nową postać. Niedługo dodam ją wraz z Maią do bohaterów.  

Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy