wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział XXXIX

Rozdział XXXIX cz.1
Vennis
  Cisza panująca wokół mnie była przytłaczająca. Nikt się nie odzywał, poza Archei'em i Xanderem, którzy za mną nadal omawiali wszelkie komplikacje, które mogą wystąpić w najmniej spodziewanym momencie bitwy. Ja jednak nie chciałam już o tym rozmawiać. Przed oczami miałam twarze moich przyjaciół, rodziny, wszystkich, którzy kiedyś lub nadal coś dla mnie znaczą. Zawsze marzyłam, aby stać się prawdziwą wojowniczką, wziąć udział w bitwie i zginąć w walce. Wszyscy moi nauczyciele opisywali ją jako krwawą i okrutną, ale jednocześnie przynoszącą sławę i chwałę. Ten wyidealizowany opis wojny wpajano mi od urodzenia, jak każdemu dziecku z naszej rasy i byłam teraz bardzo rozczarowana. Ta walka może i przyniesie dużo chwały, ale znacznie więcej odniesiemy ofiar, a sława zdobyta dzięki śmierci innych nie jest niczego warta, przynajmniej w moim przekonaniu.
- Pani Vennis- Julie, dowódczyni wampirów, czekała aż łaskawie się do niej odwrócę.
  Z cichym westchnieniem zwróciłam uwagę na wampirzycę i ukłoniłam się w geście szacunku. Co jak co, ale jednej z najsławniejszych wampirzyc w Nowym Yorku się nie ignoruje. No chyba, że chce się mieć kłopoty z pobliskimi klanami.
- Tak, Julie?
- Patrz, co się dzieje za lasem- wskazała granicę lasu Dimgeit.
  Miałam właśnie się spytać, co tam mam niby zobaczyć, skoro nikogo tam nie ma, ale wtedy ziemia pod naszymi stopami zaczęła się trząść od równego marszu, wiatr przyniósł ze sobą znajomy zapach słońca, a niedaleko widać było promienie słoneczne, odbijające się od różnorakiej broni, którą nieśli ze sobą nasi przeciwnicy. Jednak coś mi nie grało. Mieli tutaj być za jakieś dziesięć minut, jednak już z daleka widziałam dowódców, którzy pokazywali, aby iść dalej w bujną roślinność lasu. Xander także to dostrzegł, bo podbiegł do nas razem z elfim przywódcom i z rozszerzonymi oczami obserwował sytuację. W jego oczach widziałam wściekłość, zacisnął pięści tak mocno, że aż pobielały mu dłonie. Niemal drżał ze zdenerwowania.
- A jednak nas chcieli wykiwać. Skoro tak, to koniec tego dobrego. Nie bawimy się w półśrodki. Wszystko robimy według planu: Archei, Vennis idźcie ze swoimi oddziałami. My dołączymy z drugiej strony. Powodzenia- skinął nam głową na pożegnanie i rzucił się biegiem w stronę swojego oddziału.
- Boisz się, Nefilim?- spytał się Archei.
- Byłam jedną z nich, znam ich sztuczki i nie boję się ich ani trochę. Idziemy, szybko- zarządziłam i obydwoje pobiegliśmy do swoich.
 Wszyscy stali już przygotowani i uzbrojeni w narzędzia, które pokazywałam moim przyjaciołom podczas treningu jak i swoje własne umiejętności. Zamknęłam oczy i ze świstem wypuściłam powietrze, co spowodowało, że moje skrzydła niemal natychmiast się rozwinęły, dzięki czemu mogłam wszystko obserwować z góry i używać swoich anielskich mocy ( trochę to dziwnie brzmi, ale co tam).  Nie chciałam się żegnać z moimi towarzyszami broni, gdyż był zwyczaj, że trzeba być dobrej myśli i nie żegna się swoich kompanów, więc skłoniłam się do nich w geście szacunku i zaczęłam iść w stronę pola bitwy.
  Ziemia drżała pod naszymi stopami od naszych ciężkich kroków, które było słychać niemal w całej okolicy. Szliśmy w niesamowitym skupieniu, a ciszę przerywało jedynie mocne bicie naszych serc, które biły tak, jakby chciały się wydostać z naszych ciał i nasze kroki. Czułam gorącą krew w moich żyłach, a czoło i skronie miałam mokre od potu. Byłam jednocześnie podekscytowana niczym myśliwy, który znalazł swoją upragnioną zwierzynę, ale też zdenerwowana, jednak nie mogłam pozwolić, aby emocje wzięły w górę inaczej zginę. Starając się zachować spokój, doszłam w końcu do wielkiej polany, znajdującej się w samym sercu Dimgeit. Kiedy tam doszliśmy, Archei już tam czekał na nas i uparcie wpatrywał się w zieloną ścianę lasu, a w ręku ściskał swój lśniący srebrny miecz. Podniosłam rękę na znak, żeby ,, moi ludzie'' zatrzymali się i zaczekali na dalszy rozwój wydarzeń. Wyjęłam na wszelki wypadek z pochwy rodowy miecz Sheparów i oparłam go na ramieniu. Dzięki wieloletniemu doświadczeni i treningowi, nie był dla mnie ciężki i mogłam go używać bez problemu.
- Rozdzielili się- szepnął do mnie Archei. W jego oczach widziałam napięcie- Rozdzielili się na dwa oddziały. Słyszysz to?
  Po chwili do moich uszu doszedł znajomy odgłos klikania, jakby zegar odliczał...
  Do diabła!
- Uważajcie!- krzyknęłam i zareagowałam błyskawicznie. Rozłożyłam ramiona jakbym chciała kogoś przytulić i nagle znikąd pod moimi stopami pojawił się ogień, który czułam także w swoich żyłach. W sekundę rozszerzyłam płomień tak, że utworzyłam ścianę, która zablokowała bomby z trującym gazem. Miały za zadanie usypiać elfy na polu bitwy, a wtedy stawały się dziecinnie łatwymi celami, a my bylibyśmy już do końca nieżywi. Zza ściany widziałam mnóstwo Nocnych Łowców, którzy chcieli nas otoczyć. Ścisnęłam miecz, rozwaliłam barierę i rzuciliśmy się w szał bitwy.


   Czas na część pierwszą, a o to i ona. Wiem, że krótka, ale nie miałam pomysłu. Mam nadzieję, że się wam podoba :D

1 komentarz:

  1. Aaaaa...!! Czemu przerywasz w takim momencie?! No czemu ja się pytam!! Dawaj szybko kolejną część bo ja nie wytrzymam!! Krótko, ale za to pełne emocji ^.*

    OdpowiedzUsuń

Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy