Rozdział XXXIX cz.2
Clary
- Ruszajcie się, już!- krzyczał Xander.
Czułam się jakbym brała udział w jakimś koszmarze sennym. Oddział upadłych aniołów i elfów na naszych oczach uderzył wprost w Nocnych Łowców i rozpętało się tam piekło, wszędzie słychać było okrzyki walki i jęki pokonanych, i konających. W tym wściekłym tłumie próbowałam ukradkiem wypatrzeć Venn, jednak długo nie musiałam czekać. Z odległości kilkunastu metrów widać było blask jej skrzydeł, a jej ręce świeciły się złotym kolorem. Venn wystrzeliła w powietrze i wzniosła ręce ku niebu. Wyglądała niczym najwspanialszy z aniołów z obrazów słynnych malarzy. Jej ręce nabrały czerwonego koloru, a niebo zaczęło się trząść od piorunów, które przecinały je niczym świetliste bicze. Na twarzy anielicy widziałam determinację, pomieszaną z szałem bitwy. Wszystkie czarownice i czarownicy nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Ustawili się oni w kółko i zaczęli wyszeptywać jakieś zaklęcia, a my musieliśmy ich bronić. Ukradkiem patrzyłam jak błyskawice uderzają wprost w skupisko dzieci Nefilim, które zaczęły jęczeć z bólu. To był koszmar.
- Uważaj!- krzyknęła Vixen i wystrzeliła strzałę wprost w Nocnego Łowcę, którego nie zauważyłam. Mój przeciwnik padł niedaleko z bladą twarzą i raną na brzuchu, z którego zaczęła się sączyć obficie krew.
- Dzięki... Vix, tył!- ostrzegłam i celnie owinęłam bat wokół talii kolejnego Nocnego Łowcy. Mężczyzna jęknął, gdy prąd poraził go z wielką siłą i upadł na ziemię, aż rozległ się głuchy huk.
- Ile to jeszcze potrwa?! Nie będziemy tu stali w nieskończoność!
- Ugnijcie się w kolanach!- krzyknęły czarownice Monroe.
Wtedy stało się, coś czego nie przewidzieliśmy. Ziemia pod nami zaczęła się zapadać jak nieudane ciasto. Dopiero po minucie się zorientowaliśmy, że to Dzieci Lilith to powodują. Zorientowałam się, po co to jest. Skoro jest ryzyko, że zginiemy, jeżeli pójdziemy wprost w oddział Nefilim, to czemu by nie przejść pod ziemią? Ugięłam się w kolanach, akurat w tym momencie, gdy wpadliśmy wprost w dziurę i upadliśmy na grząską ziemię. Vixen i demonica imieniem Ramira, wydały z siebie wiązankę przekleństw, po czym spojrzeliśmy wszyscy w górę. Dzieci Lilith nie przestały szeptać swoich zaklęć i po chwili ,,załatali'' dziurę nad nami, aby nikt nam nie przeszkodził.
- Wszyscy są?!- spytał się Xander.
- Tak!- krzyknęliśmy chórem.
- Skoro tak, to idziemy! Zaraz będziemy pod Alicante. Nie atakujcie ani dzieci ani starszych osób, uderzamy tylko na Clave. Ci Łowcy- kiwnął głową w stronę dziury- Byli im poddani. Nikt ich nie zmuszał do tego, a sami poszli. Idziemy wprost do siedziby Rady, atakujemy tylko w obronie własnej i trzymamy się szyku! Nikt nie robi nic na własną rękę!- zarządził.
Pochodnia, którą dał mu jeden z czarowników, zapłonęła zielonym ogniem, który rozświetlał podziemia. Zwarliśmy się w szyku, aby każdy bronił każdego i poszliśmy za naszym przywódcą.
Wędrówkę umilały nam pieśni, które znaliśmy od dziecka. Każdy z nas śpiewał swoje piosenki, aż w końcu zaczęliśmy razem śpiewać opowieść na dobranoc, mówiącą o pierwszych przodkach Przyziemnych i demonów, które szukały swojego miejsca na Ziemi. Grunt pod naszymi nogami niemal trząsł się od naszych pieśni, jednak to pomagało. Nikt się już nie denerwował. Jeżeli zginiemy, to tylko razem. Czułam się trochę jakbym była w jakimś filmie wojennym, jednak w moim sercu nadal była nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Przyłączyłam się więc do Vixen:
,, Kiedyś my byliśmy, tymi co się zrodzili
Z niegodziwości świata, wtedy myśmy żyli
Byliśmy dobrzy, lecz nam nie uwierzono
Więc teraz jesteśmy, waszego świata zmorą
A każdy nasz przeciwnik, już zamienia się w proch
Taka nasza wola, taki jest nasz los''
Zwrotka ta rozbrzmiewała w całym podziemiu, gdy Xander dał znak, abyśmy się uciszyli. Wszyscy się zamknęliśmy i czekaliśmy, co dalej. Magnus, wystąpił przed szereg i zaczął coś szeptać po nosem. Wtedy poczuliśmy jak ziemia pod nami zaczyna się unosić, jednak nikt nic nie powiedział. To na pewno była część planu. Czekaliśmy w skupieniu i z bijącymi sercami, jeżeli je mieliśmy, na dalszy ciąg wydarzeń, aż w końcu znaleźliśmy się tuż przy wielkiej fontannie w kształcie anioła, która znajdowała się w samym centrum placu. Plac Anioła, wiele o nim słyszałam. Wtedy dojrzeliśmy piękny budynek zrobiony z marmuru, który lśnił niczym szkło. Może to dlatego nazywane to było miejsce Szklanym Miastem? Nie miałam jednak czasu o tym rozmyślać.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, zdziwieni. Było tutaj bardzo cicho, za cicho. Zwykle to była tak zwana ,, cisza przed burzą''. Ale co to za odgłos? Jakby szczęk me...
- Ukryjcie się, już!- wrzasnęła Ramira, ale dla niej było już za późno.
Jeden z Nocnych Łowców skoczył na nią i wbił jej złoty miecz w plecy. Nie mogliśmy już nic zrobić, jak tylko się cofnąć. Na naszym oczach ona oraz kilkoro innych demonów zaczęło się rozpuszczać niczym lód od złotych mieczy. Wydaliśmy z siebie zwierzęcy krzyk, gdy spostrzegliśmy, że na dachach jest ich więcej. Straciliśmy na chwilę panowanie nad sobą.
- Ramira!- wrzasnęła Vixen z rozpaczą.
- Nie chcemy wam nic zrobić!- zaprotestował Xander, gdy zobaczył, że niektórzy już się szykują do ataku. W jego głosie pobrzmiewało zdecydowanie i łagodność- Nie chcemy was skrzywdzić. Chcemy tylko, pogadać z waszym Clave. Nie zamierzamy was krzywdzić, waszych dzieci czy bliskich, jednak ostrzegam, że jeżeli któryś z was na nas skoczy lub nam przeszkodzi, wybijemy wszystkich, co do jednego, bez względu na to w jakim wieku czy stanie jest!
Wiedziałam, że blefuje. Może i jest demonem, ale nie chce być mordercą bezbronnych, jednak wiedziałam, że będzie do tego zmuszony, jeżeli nas nie przepuszczą. To była nasza jedyna szansa i nie mogliśmy jej zmarnować. Czekaliśmy w napięciu na dalszą część tego koszmaru. Łowcy przez chwilę się zastanawiali nad naszymi słowami... i opuścili broń. Jeden z nich zeskoczył z dachu i podszedł do nas z podniesionymi ramionami.
- Jeżeli nie tkniecie nas i naszych rodziny, pozwolimy wam iść. Przysięgamy na Anioła, a wiecie, co to oznacza. Jestem Robert Lightwood i w imieniu wszystkich przysięgam wam, że was nie tkniemy, jeżeli wy nie zaatakujecie nas.
Lightwood?! Ojciec Isabelle, Maxa i Aleca?! A co jeżeli on jest tak zły jak jego starsze dzieci? Tu trzeba było użyć szantażu.
- Robercie Lightwood, trzymamy cię za słowo- zabrałam głos, choć w sumie nie powinnam. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia reszty- Nie skrzywdzimy waszych, ale wiec, że jeżeli złamiecie obietnicę, będziesz odpowiedzialny za śmierć najmłodszego syna. Wiesz pewnie, kim jestem. Demonem, torturowanym przez twoje starsze dzieci: Isabelle i Aleca. Maximilian poszedł ze mną i wybrał naszą stronę. Jest dla mnie jak brat, ale nie wystawiaj mojej cierpliwości i moich towarzyszy na próbę. Według was nie mamy litości, ale tak naprawdę mamy w sobie coś z ludzi. Jeden fałszywy ruch i koniec tej gadaniny. A teraz nas przepuśćcie!- kazałam im.
Robert przez chwilę patrzył się na mnie w osłupieniu, aż w końcu pochylił się w naszą stronę i wskazał ręką drogę do siedziby rady. Zadowolona z siebie, ukłoniłam się Łowcy i poszłam przed siebie, a po chwili za mną cała reszta. Ale numer.
Okej o to i druga część, którą szybko mi się bardzo pisało. Jednak jak mi wyszło, wojna zajmie jeszcze jedną część albo i dwie, zależy jak mi wyjdzie akcja. Być może następna część również będzie z perspektywy Clary, jeszcze zobaczę. Mam nadzieję, że wam się podoba. Chcieliście szybko i proszę bardzo. Za błędy przepraszam, jakby co. Miłego czytania!
Supcio! Dawaj kolejną część... z perspektywy Clary >.< Fajna ta ich pieśń jest :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Haha rozwaliło mnie ostatnie zdanie " Ale numer " XD
OdpowiedzUsuń