wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział XX

XX
Vennis
  Pandemonium było rozgrzane na maksa. Nic się tutaj nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty, która była... kilka lat temu? Chyba rok przed tym jak mnie wylali. Mimo to, miałam stąd dobre wspomnienia. Typowe Pandemonium: hipnotyzująca muzyka, wspaniała atmosfera no i przystojniacy, których dla niektórych było w nadmiarze. Po co narzekać? Dla mnie: niebo. Ale to nie było tylko kłębowisko spragnionych zabawy nastolatków. Czułam tu także pełno istot z Miasta Cieni, które tylko czekały, aby sprawić sobie ucztę. Dla nich ludzie byli zabawkami czy źródłem pożywienia. A Przyziemni nawet nie wiedzieli, że są tuż obok śmierci.
  Sky nie wyglądała na zbyt wyluzowaną. Cały czas była skupiona i czujna. I nieufna w stosunku do mnie. Ale czego można się spodziewać, skoro wyciągnęłam ją tuż po naszej ,, bojowej naradzie'', nie wyjaśniając po co mi jest potrzebna? Musiała być zdezorientowana i sfrustrowana. A ja jedynie siedziałam wyluzowana przy barze na stołku, popijając sok pomarańczowy, bo niestety piwa nie mogę wziąć. Jeszcze tylko jeden przeklęty rok i będę mogła robić co mi się podoba...
- Przypomnisz mi, po co tu jesteśmy?!- wrzasnęła do mnie Hawkins, próbując się przebić przez nagłośnioną muzykę.
- Mamy tu zadanie bojowe, moja droga. Nie przyprowadziłam cię tu bez potrzeby. Przydadzą mi się tutaj twoje umiejętności! 
- Jakie, do diabła?! 
- Takie, że musimy znaleźć młodych wiesz-kogo i musimy to zrobić w niezbyt delikatny sposób!- Nie mogłam krzyknąć ,,łowców''. Jeszcze zwróciłybyśmy na siebie uwagę, a tego wolałam na razie unikać- Mają coś, co nam jest potrzebne. Mają coś w stylu Neticho!- Po kryjomu wyjęłam swój sztylet, który szybko schowałam w kieszeni bluzy. 
  Paru silnie zbudowanych ochroniarzy kręciło się niedaleko nas. Widocznie ostatnio była jakaś bójka czy coś... Albo łowcy wywołali zamieszanie, tego wieczoru, gdy zabrali Clary. Wszystko układało się w całość. Choćby minęło parę lat, ochrona Pandemonium nie popełni tego samego błędu. Byli perfekcjonistami.
  I o to dostrzegłam swoją pierwszą ofiarę. Pod ścianą stał jeden z łowców. Znałam go z widzenia, kiedyś był częstym gościem Instytutu. Mimo słabego oświetlenia, dostrzegłam runy na jego ramionach, a czarne włosy błyszczały jak smoła. Nie miał na sobie stroju bojowego, choć dostrzegłam w jego dłoniach sztylet. Widocznie był tu, aby się zabawić i czekał na swoich przyjaciół, którzy pewnie gdzieś tutaj się kręcili. Czułam to, a miałam dobrą intuicję. Nie miał ochrony, więc moje przypuszczenia musiały być słuszne.
  Chłopak nie wie, co go czeka.
- Hawkins, mam pierwszą ofiarę.- oznajmiłam, wstając z krzesełka i odstawiając kieliszek na ladę- Idź do składzika. Zaraz przybędę tam z moją zdobyczą. Ogłuszysz go czy coś, bylebyś go nie zabiła tylko unieruchomiła i zabierzemy mu broń. Ma jeden sztylet, ale kto wie. Może ma więcej? Jego przyjaciele też tu są, więc staraj się nie rzucać w oczy. Czekaj tam. A i wypędź wszystkich stamtąd, okej?
- No dobra- mruknęła i wstała na równe nogi- Tylko nie zawal sprawy, Shepard. Jestem padnięta, więc chce mieć to jak najszybciej za sobą. Tak właściwie: przypomnij mi, dlaczego dałam się w tą twoją rozgrywkę wplątać?
- Dla Clary- zauważyłam- Bez broni nie obejdziemy się, choć mamy moc. Skoro broń serafinów mają tylko łowcy, trzeba im ją zabrać. Weźmy to jako... rekompensatę za wszystkie krzywdy. Mała, ale zawsze coś.
- W sumie racja. Uważaj, Vennisso.
- To samo się ciebie też tyczy, Sky- przybiłyśmy sobie piątkę. 
  Hawkins wtopiła się w tłum, a ja zaczęłam przepychać się przez tłum w stronę ofiary. Wszyscy byli zajęci zabawą, więc nie zwrócili uwagi na dziewczynę, przeciskającą się w stronę ściany ze sztyletem dosyć widocznym z bliska. Naiwność Przyziemnych była nie do ogarnięcia. Czasem się dziwiłam, dlaczego jeszcze nie wybiły ich demony. Zajęło im by to parę chwil.
  I jedna odpowiedź: dzięki łowcom, którzy budzą lekką grozę. Lekką, niewielką.
  Mattew Anderson nawet nie zauważył mojej obecności, póki nie pacnęłam go w ramię. Potrząsną głową, jakby wybudzony ze snu i spojrzał na mnie wpierw zdziwiony, a potem zawiedziony i czujny. Był przykładem tych szczeniaków, które są ,, złotymi dzieciakami'' i unikają zdrajców jak ognia. Co prawda miał do tego wszystkiego trochę inne podejście niż reszta, ale i tak trzymał się swojego bezpiecznego azylu.
  Oparłam się o ścianę obok niego i uśmiechnęłam szelmowsko.
- Ciao. Co tam, Matt?  Sporo czasu się nie widzieliśmy. Chyba ostatnio... to było na treningu, gdy przysłali cię z Toronto na szkolenie. Nieźle walczyłeś. Masz talent, dzieciaku.
- Jestem od ciebie jedynie o pół roku młodszy, a traktujesz mnie jakbym miał czternaście lat- wyrzucił, lekko zezłoszczony.
  Oj. Głupi błąd.
- Przepraszam, Matt- powiedziałam ze skruchą w głosie.- Dispiace. Wiesz... ja cię lubię, ale wiesz. Ta cała sytuacja. Moja rozprawa i tak dalej. Gdyby nie to, widywalibyśmy się w Instytucie. A właśnie: jesteś sam czy ktoś z tobą przyszedł?
- Andy, Murray i Danny gdzieś się tu kręcą- wzruszył ramionami- Zostawili mnie dla jakiś lasek z Wirginii.
- Przykre. Wiesz, może pogadajmy gdzie indziej? Poza tym, Ryan na mnie czeka.
  Świetny chwyt! Punkt dla mnie. Od razu odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął. Ryan był jego największym rywalem. Zawsze starał się być lepszy. Pewnie pomyślał, że ja i Ryan mamy randkę. W Instytucie, często tak myśleli, gdy wracaliśmy późno z polowań. Super zbieg okoliczności!.
  Trzeba zagrać roznamiętnioną panienkę. Wyjrzałam na niego zza kurtyny ciemnych włosów, z miną zakochanej idiotki.  
- Wiesz, może pogadacie sobie? Tak dawno się nie widzieliście...
- Gdzie on jest?- spytał bojowo.
  Dzięki Ryan, gdziekolwiek jesteś.
- Składzik, tam czeka- wskazałam na drzwi do składzika, z którego właśnie wychodziła jakaś para. Para ,, zombiaków''. Wyglądali jakby dopiero się przebudzili i jeszcze ta zieleń na twarzy... Sky nie zawiodła. Z tej Hawkins kiedyś będzie potężna czarownica.
  Matt bez słowa chwycił mnie za rękę i poprowadził w stronę składzika. Poszłam za nim, zadowolona z obrotu sprawy. Nie musiałam się wysilać. Wręcz czułam jego determinację, podekscytowanie, ale i lekki strach. Starał się być twardy, ale wiedziałam, że bał się Ryana. W sumie, we wszystkich mój kompan budził grozę. Nawet we mnie, choć nigdy po sobie tego nie okazywałam. Kto powiedział, że kobiety są słabe? Niech tylko kiedyś wszyscy zobaczą Maryse Lightwood! To jest dopiero wojowniczka. Czułam do niej respekt. Szkoda tylko, że jej dzieci nie mają jednej jej cechy: honoru.
  Wślizgnęliśmy się szybko do pomieszczenia. Czuć tu było rdzą i stęchlizną, nie mówiąc o stosie blachy pod ścianą. Nie rozumiałam, po co tutaj przychodziły te pary, aby się obściskiwać. Już lepiej mogliby się całować przy ścianie, na oczach wszystkich niż w takiej atmosferze. Niezbyt romantycznej. Prędzej bym się porzygała niż tu kogoś pocałowała, ale o gustach się nie dyskutuje.
  Panował półmrok. Matt widać coś przeczuwał, bo zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Szukał Ryana, a w jego ruchach wyczułam czujność. Wiedział, że coś się kroi. Sky, wychodź...
  I wtedy moja prośba została wysłuchana. Półmrok rozświetliła fioletowa mgła, która iskrzyła się srebrnymi kolorami. Matt nawet nie krzyknął, gdy mgła otoczyła go ze wszystkich stron, a jedynie opadł na ziemię jak trafiony kulą z pistoletu i zaczął nerwowo łapać powietrze. Na mnie mgła nie działała. Wyraźnie słyszałam przyspieszone bicie jego serca. 
  Sky wyszła zza stosu rupieci i uśmiechnęła się złośliwie, widząc Matta. Jej sztuczka podziałała. Wyglądała na usatysfakcjonowaną. Pochyliła się nad łowcą.
- Szybko poszło. Myślałam, że będę musiała tu dosyć długo czekać- przyznała.
- Vennissa Shepard działa szybko i bezpośrednio. Nie cackam się ze swoimi ofiarami, jak to niektórzy. Jak wypędziłaś te gołąbki z tej rupieciarni?- spytałam z ciekawością- Użyłaś coś w rodzaju tej mgły?
  Sky wytknęła mi język i zaśmiała się lekko. Była wręcz upojona swoim małym sukcesem.
- Proste zaklęcie: zamieniłam się w ochroniarza i wiali gdzie pieprz rośnie. Żebyś widziała ich miny, jak mnie zobaczyli! Przerażeni, bo ochrona tu nigdy nie zagląda!- parsknęła śmiechem, jednak szybko spoważniała, choć w jej oczach widać było iskierki rozbawienia- Ta mgła, to... coś w rodzaju magii Demona Strachu. Jak wiesz, nasza moc jest od demonów i to co widziałaś, było podobne do skutków spotkania się z Agramonem.
- Czyli zobaczył to, czego boi się najbardziej?
- Tak, tyle, że ja się nie żywię strachem jak Agramon, więc nasz kolega przez mniej więcej dwie godziny będzie nieprzytomny. Trzeba go gdzieś zabrać. Jak ochrona go zobaczy, będą wszczynać alarm- zauważyła.
- Raczej nie trzeba- pochyliłam się nad Mattem i zaczęłam go przeszukiwać- Nie będą nas podejrzewać. Niech sobie tu leży. Będziesz musiała pilnować, aby nikt poza mną i moimi ofiarami tu nie wszedł. Zostało jeszcze trzech, więc broni powinno starczyć. Zależy ile przy sobie... Jest!- krzyknęłam triumfalnie.
  Z kieszeni skórzanej kurtki wyjęłam dwa sztylety. Były to nowsze modele, nie takie starocia jak moje Neticho. Widać było, że są solidnej roboty. Pogładziłam ostrze jednego ze sztyletów, po czym schowałam je szybko do kieszeni i wstałam. 
- Już niczego nie ma.- oznajmiłam i podałam rękę Sky, aby wstała.
- Chwila, Venn. Czy serafickich sztyletów nie mogą używać tylko ci, co mają w sobie krew Clave?
- Jeden z mało znanych faktów o których Clave nie ma zielonego pojęcia. Noże serafickie mogą być użyte przez Podziemnych, ale tylko tych, którzy są... związani emocjonalnie z osobą, która ma w sobie krew anioła...
- Później mi powiesz- przerwała szybko, kiwając głową w stronę nieprzytomnego Matta- Mamy mało czasu. Nie chcemy tu chyba zadymy.
- Masz rację, Hawkins- chwyciłam za gałkę drzwi i odwróciłam się ze szczerym uśmiechem na twarzy- Wiesz, co? Jesteśmy bardzo zgrane. Coś czuje, że kiedyś będziemy razem niepokonane.
- Też tak czuje- przyznała i odgarnęła włosy z twarzy.
  Wyszczerzyła zęby i przybiła ze mną piątkę. Pewnie sama tak uważała. Zresztą, to było widać. Byłyśmy świetnie zgrane i dałabym sobie nogę uciąć, że ani Jace, Alec czy Isabelle nie daliby nam rady. Okej: byli zgrani, ale nie tak jak ja i Hawkins. Ta dziewczyna jest naprawdę mocna... no nie licząc tego omdlenia przez ducha poczciwej Arianne Monroe. No cóż, każdy ma chwilę słabości. Nikt nie jest idealny. Nawet ja.
  Lepiej niech wszyscy się szykują, bo lwy właśnie idą na polowanie. I nie wiadomo, kto będzie następną ofiarą...


Heja! O to i rozdział. Myślę, że wyszedł mi dość długi. Postanowiłam, że napiszę z perspektywy Vennis. Bardzo lubię tę postać i z jej perspektywy fajnie mi się pisze. Trochę lepiej niż z Endless. Mam nadzieję, że podoba wam się rozdział :D
Do następnej notki!
  

   

5 komentarzy:

  1. AA!! Swietne! Może następny rozdział z perspektywy Clary? Chciałabym poczytać jak skopie Jace'a. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Dominiką, jest booosko!
    I chętnie poczytałabym właśnie rozdział z perspektywy Clary...
    Jesteś niesamowicie utalentowana, pisz szybko kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż , ja się zgadza z Gumiśką ;D Jesteś bardzo utalentowana i pisz szybko kolejny rozdział !! ;D ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. SPAM
    http://biblioteka-mystery.blogspot.com/

    Spis Blogów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie. Biedni łowcy - należy im się. A propos, może napiszesz coś z perspektywy Jace'a ? Jestem ciekawa jak to dalej się potoczy.
    Powodzenia i pomyślnych wiatrów życzę!

    OdpowiedzUsuń

Lepiej tego nie rób!tluczone_szklo.ogg

Obserwatorzy